Ogrodowe „dialogi na cztery nogi”.
(Zofia Mantyka)
2017-07-24
Ogrodowe „dialogi na cztery nogi”.
Lato to czas na przebywanie w ogrodzie i jeśli tylko żaden pieprzony kleszcz człowieka nie dziabnie, można sobie uciąć miłą drzemkę, bądź równie sympatyczną pogawędkę z sąsiadem. I właśnie wczoraj trafiła mi się sposobność na pogaduchę z moim przezacnym znajomym zza ogrodzenia, który nie dość, że przytaszczył wyśmienitą nalewkę z pigwy, to w dodatku uraczył mnie arsenałem osobistych wspomnień i przemyśleń. Sezon urlopowy w pełni, stąd i czasu więcej, i – o dzięki Ci Boże - z pobliskich kominów rzadziej sączy się jadowity dym. Można zatem usadowić się wygodnie w leżaku i napawać urokami lata. - Pani Zosiu, czytając pani teksty zastanawiam się, czy coś z nami jest nie tak? Widząc pokrewną duszę tuszę, że pani świat wartości jest zbliżony do mojego. Otóż od najmłodszych lat byłem kontrowersyjnym odmieńcem, nie mogącym zaakceptować zniewalającego, kołtuńskiego – „nie rób tak, bo co ludzie powiedzą”! Obyczajowy strach przed obmową i niepochlebną opinią, nieodłączny towarzysz naszego żywota, działa niczym subordynujący pałasz. Mało kto ma taki hart ducha, by wzbić się ponad presję i nie ulec, pozwalając sobie na luksus własnego zdania. W imię uznawanych wartości jakże często wyrzekamy się wartości. - Widzi pan, jednak trochę takich „rogatych” jest. Co by nie powiedzieć, ludzkość fikuśnie ewoluuje, zmieniają się kanony, inna sprawa - czy we właściwym kierunku? Rozwój cywilizacji wywraca świat. Sens życia, a w tym i współczesna kultura opierają się obecnie jedynie na trzech wartościach: zdrowie, bogactwo, przyjemność! Automatyzacja pracy ruguje wartość pracy, a biali ludzie mają ambicje, aby jak najmniej fizycznie pracować. Tam, gdzie nie mogą ich zastąpić maszyny, mustrowani są nieokrzesani „przybysze" z byłych kolonii lub słabiej rozwiniętych państw. Historycznie patrząc, luksus „życia bez pracy” dotyczył kiedyś jedynie „dobrze urodzonych”, a dzisiejsze pojęcie „czasu wolnego” nie istniało. - Gastarbeiterzy, jako współcześni dobrowolni „niewolnicy" wypracowują „czas wolny” autochtonów. Ilość „emigrantów" przekroczyła dopuszczalną granicę, zaczęli pyskować i roić o „Powstaniu Spartakusa”. W USA, z czarnymi niewolnikami ćwiczyli temat w najróżniejszych wariantach. W Europie - chcąc w upudrowany, „demokratyczny" sposób asymilować „wyzwoleńców” - urodzili mysz. Przybysze nie dość, że się nie unarodowili, to wręcz znarowili, a ich fundamentalizm religijny i różnice kulturowe powodują, że mają głęboko w du… oferowane „multi kulti”. - Tworzona sztuczna inteligencja może niebawem zastąpić nie tylko siłę ludzkich rąk, ale i umysłów, powodując technologiczne bezrobocie, zatem sfrustrowani biali wystąpią z ideą fixe - zapewnienia im „dochodu gwarantowanego”, bez konieczności pracy i będzie to kolejna tykająca bomba. Dzisiaj coraz częściej deprecjonuje się wartość pracy, wysiłku ma być „jak kot napłakał”, zaś w zamian jak najwięcej przyjemności i „kasy”. W Brukseli postawiono pomnik… „Euro”, czyli „Euro omnia vincit” w miejsce „Labor Omnia Vincit”. To nie praca jest ważna tylko pieniądze! A przecież praca - od zawsze - nadawała ludzkiemu życiu sens, pochłaniała, inspirowała, dawała satysfakcję. Jej brak wywołuje frustrację, destrukcję, odmęty deprawacji i bunt. - Może tak i jest, ale my tu nad Wisłą, z odwiecznymi ambicjami „pawia i papugi narodów”, mamy swoje specyficzne problemy. Jak „kania dżdżu” nachalnie oczekujemy pochwał i docenienia. Fascynacja osobliwie rozwichrzonym wyścigiem zbrojeń i głoszone mocarstwowe hasła przypominają – skądinąd - zabawne, umyślne „niepokojenie i płoszenie kawek”. Pompowany balon, epatujący Polaków "Wielką Polską" jest wzniosły i porywająco patriotyczny. Zmajstrowany naprędce – pożal się Boże – kapitalizm z mocnym rozwarstwieniem ekonomicznym, wyostrzył nasze miłe cechy narodowe. Kłótliwość, pycha, zazdrość i pazerność - uciesznie ukazane w filmie "Sami swoi" Chęcińskiego - wyłażą jak karaluchy i skwapliwie podsycane przez polityków, rujnują resztki międzyludzkich więzi. - Normalnemu człowiekowi coraz trudniej zachować spokój i bezstronność, patrząc z ogromnym niesmakiem na chamskie egzaltacje rozjuszonych bojowców. Po tych spektaklach z sejmowych przedstawień, ledwie zipiący autorytet parlamentaryzmu już zupełnie przestał istnieć. W takiej sytuacji pisanie felietonów jedynie o rzeczach zabawnych - jak niektórzy mówią „o dupie Maryny” - staje się mydleniem oczu. Zaczyna być śmieszno i straszno. Do czego my zmierzamy? - Moja droga, ja mam swoje lata i życie za sobą, stąd mi to - jak mówią Czesi – „ne wadi". Pomimo braku wolności w PRL-u, jestem ze swego życia zadowolony. Członków PZPR-u uważałem za niegodnych drani, moszczących sobie życie judaszowymi srebrnikami. Jednak Bogu dziękuję, że dane mi było żyć w owej siermiężnej Polsce bez wojny, gdzie nie musiałem bohatersko udowadniać swojego patriotyzmu. Obecnie - i może się to komuś wydać żałosne - naprawdę żal mi moich dzieci, które kocham, bo obawiam się, że mogą mieć szansę pokazać światu, jakim to dzielnym narodem jesteśmy. Co by nie powiedzieć, ale gdy zewsząd słyszę, iż po czasach postkomuny - ponoć gorszych od komuny (sic!) - wreszcie "Polska jest polską" i że pokażemy światu naszą moc, mam świdrujące ciarki na plecach. - Panie Adamie, byłam niedawno na grillowym „garden party” z ambicjami imprezy na poziomie rautu. Entourage stosowny - pełny szpan, napoje, stroje, krótko mówiąc „elegancja Francja”, niestety raut zamienił się w rout. I wcale nie poszło o to, „kto Francuzów uczył jeść widelcem”, nie! Wystarczyło wspomnienie wizyty prezydenta USA. Fascynująca teza, iż właściwie to myśmy Powstanie Warszawskie wygrali… bośmy je przegrali, podpaliła lont. Pojawiły się głosy, że śmierć dwustu tysięcy ludzi, praktycznie cywilów i totalna ruina miasta - to wielki sukces jest! Wygraliśmy, bo przenieśliśmy w przyszłość… wartości. A uwagi o Jałcie i roli jaką odegrał Wuj Sam w braterskim uścisku ze Stalinem, potraktowano jako… takie tam głupstewko, kompletnie nieistotne w obliczu słów, że Ameryka nas kocha i podziwia. Bo my Polacy jesteśmy twardzielami, potrafiącymi tak pięknie ginąć za wartości! - Widzi Pani, ja nie jestem twardzielem i nigdy nie byłem. Natomiast mam inną przypadłość, otóż niełatwo wywołać u mnie podniosły nastrój euforii, stąd pod trybuną w „Blaszanym bębenku" Grassa czułbym się wybitnie nieswojo. Zawsze psychika tłumu mnie odrzucała. Dlatego nie jestem i nie byłem kibicem, nigdy nie lubiłem pochodów i jakichkolwiek form manifestacji. Odczuwam niechęć do parad i celebry wszelkiej maści - widzi pani, wybroniłem się od roli ministranta czy harcerza, po prostu nie jestem zwierzęciem stadnym. Będąc w wojsku nie dość, że nie wpadłem na pomysł by zostać donosicielem, to nawet nie poinformowałem moich rodziców o terminie przysięgi, by broń Boże nie fatygowali się na tę obrzędową imprezę. Inna sprawa, że byłem tchórzem i „dałem ciała”, gdyż nie odmówiłem jej złożenia i przysięgałem bronić socjalizmu i wierność sojuszowi z ZSRR. - No to może mieć pan teraz przechlapane, kto wie czy wy wszyscy, którzyście stchórzyli w tamtych czasach, nie zostaniecie oskarżeni o zdradę i pociągnięci do odpowiedzialności? Co rusz słyszymy teraz o nowych zdrajcach i belzebubach!!! Chociaż, patrząc na pana - proszę się nie obrazić - na zasobnego rentiera to mi pan raczej nie wyglądasz, stąd pewnie i emeryturka lichutka, więc może i nie ma się specjalnie czym przejmować? W najgorszym razie, jeśli ma pan jakiś stopień wojskowy, to zostanie pan z fasonem słusznie zdegradowany. - Pani jak zwykle ironizuje, ale proszę sobie przedstawić, że niestety nawet najbardziej wyszukane sarkazmy niekiedy się materializują, a mnie już nic nie jest w stanie zadziwić. Żyjemy w świecie, w którym garstka ludzi wszystko nam urządza i nie myślę tu akurat jedynie o naszym kraju. Czy ktoś panuje nad przepływem kapitału? Biedni biednieją, a bogaci robią się coraz bogatsi. Pustynna Afryka jeszcze bardziej pustynnieje, życie ludzkie - jak zawsze - nie znaczy nic. Ludzie niczym bestie zdolni są do wszystkiego, drapując się przy tym na bogobojnych Samarytan. A z jakąż lubością gloryfikuje się potworną wojenną rzeczywistość. Podzielam pani zamiłowanie do pacyfistycznych postaw Szwejka, czy Yossariana. A gdy słyszę, że jeden z posłów kłapie o pomyśle wymiany Bonapartego na Sobieskiego w naszym hymnie, to ze śmiechu mam łzy w oczach, toż to wypisz wymaluj „Paragraf 22”. Nasze kompleksy leczymy - jak dzieci - pochwałami od możnych tego świata. Przeurocza wizyta książęcej pary z Wysp Brytyjskich mamiła błyskotkami, obleczonymi w piękne słówka. Jakie to słodkie, gdy kombatanccy staruszkowie z czułością wielbieni są przez niezawodnego sojusznika, który zostawił nas na pożarcie w 39 roku, a potem sprzedał w Jałcie. Polacy - jak zwykle - ginęli, brawurowo walcząc w bitwie o Anglię w Dywizjonie 303 i w całej afrykańskiej kampanii czy na wzgórzach Monte Casino. Oczywiście zostali przez to sowicie docenieni, jak choćby taki generał Maczek, który po wojnie zdobył… jakże zaszczytną posadę barmana w angielskim pubie. Wiara w altruizm obcych państw to kompletna utopia. „Umiesz liczyć, licz na siebie”. W tym kontekście szukanie na siłę wrogów, obrażanie sąsiadów i skłócanie własnych obywateli to skrajna głupota i ścieżka mogąca doprowadzić nad skraj przepaści. - Kontynuując scenariusz rozliczania tych, którzy nie potrafią bajtlować, że w czasach PRL-u sprzeciwiali się budowaniu socjalistycznej Polski, wątki z „Paragrafu 22” będą się co rusz pojawiać. Stopnie wojskowe to pikuś, a dyplomy szkół i uczelni, one też mogą budzić wątpliwości o drzemiące „pokłady komunizmu”. Pytanie - jakie wykształcenie jest bardziej kontrowersyjne: z czasów komuny czy paskudniejszej postkomuny? Pewnie i jedno i drugie. Ilość osób, które uzyskały dyplomy w ostatnich dwu latach jest śladowa, a tylko one są „czyste”. Co gorsza, nasi zacni inkwizytorzy też kończyli szkoły z niesłusznym programem, więc kto im wystawi certyfikat nieskazitelności? Myślę, że oni - już jako uznani przez samych siebie za „niezłomnych” - tworzą kapitułę, gdzie głównym kryterium jest przynależność do obecnie słusznej partii. - Przyjemnie pogadać, choć przyzna pan, że w dzisiejszych czasach sąsiedzi jeśli się nie kłócą, to przynajmniej ostentacyjnie omijają. Dobre maniery zostały uznane za rzecz zbędną – nie są „cool”. Powszechny brak grzeczności raczej nie jest winą młodych ludzi, oni nawet nie wiedzą, że należy inaczej. Mówił pan o „pałaszu obmowy” i kołtuńskim „co ludzie powiedzą”, teraz mamy nowe czasy. Dziś plotka i obmowa jest szybsza od błyskawicy, internet to wyśmienita broń. Gdzież się podziały dawne wzorce kulturowe? Barbara Streisand stwierdziła, że „Dziś mężczyzna uchodzi już za dżentelmena, kiedy wyjmuje papierosa z ust, zanim pocałuje kobietę”. Niech pan zobaczy jak się zachowują tzw. Vip-y, ręce opadają. Te wytworne debaty sejmowe z eleganckimi filipikami i słowami typu: „Zamknijcie zdradzieckie mordy, jesteście kanaliami”, „Won stąd”. I szlachetne przekonanie, że „te szczere słowa były wyrazem… męstwa”! - Widzi pani, oni egzemplifikują opinię Dostojewskiego z „Braci Karamazow”, otóż „Głupota jest jasna i niewymyślna, rozum zaś wykręca się i zasłania, rozum jest podły, głupota zaś uczciwa i prosta”. Prostackie zachowania przemawiają do suwerena, który konstatuje z uznaniem: „popatrz Wanda, jacy to równi goście są, oni są tacy jak my”. Większość ludzi nie jest skłonna do refleksji nad tym, co - w ich pojęciu – rzekomo ich nie dotyczy, budzą się dopiero wówczas, jak coś ich „walnie” bezpośrednio. Swobody obywatelskie to dla większości jakiś tam wymyślny miraż, ale jakby tak podrożała „zwyczajna”, to żarty się kończą! Skowyty szczekającej na księżyc opozycji z brylującymi, mdłymi, starymi „pierdzielami”, posiłkowanymi przez byłych „ubeków”, czy specjalistami od romansów i słownych lapsusów są żenująco niewiarygodne. - Sąsiedzie, nasze pokolenie nieraz widziało w akcji milicję, ormowców i ubeków, trzeba przyznać, że byli bardzo przekonywujący, a ich determinacja nie budziła zastrzeżeń. Od 1989 roku przestałam patrzeć już na policjantów jak na wrogów. Teraz tracę orientację, nie bardzo wiem co się dzieje, gdy widzę szpalery mundurów i barierki na ulicach, dȇja vu? Czy jesteśmy w ewangelicznym kraju Garadeńczyków, gdzie opętani uwolnieni od złych duchów weszli w stado świń? „Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach”. - Wiarygodność tych chwackich obrońców demokracji pachnie oksymoronem. Niestety, ale też i zmiany wprowadzane przez „reformatorów”, ponoć mające ochędożyć sytuację w kraju, niejednokrotnie przypominają – za przeproszeniem miłej sąsiadki - raczej chędożenie. Karczemne sceny i bez mała rękoczyny to zachowania, których nie powstydziliby się żule spod budki z piwem. No cóż, pani Zosiu, robi się późno, a w moim wieku oczy się szybko kleją, zatem pozwoli pani, że się grzecznie pożegnam i powiem: „Dobranoc kanalio, całuje słodkie rączki pani dobrodziejki i jej zdradziecką mordę. Miłej nocy życzę”. Zofia Mantyka
|