Tośmy - nie chwaląc się - Bohuna usiekli
(Zofia Mantyka)
2017-08-07
Tośmy - nie chwaląc się - Bohuna usiekli
„To, co się nie udało w ciągu 30 lat, udało się w dwa lata” - te jakże znamienne słowa padły na… otwarciu zbiornika w Świnnej Porębie. Samo „otwarcie” – w stylu pokerowej zagrywki – zaskoczyło wszystkich. Informacja o imprezie wyfrunęła z boskiej kancelarii o godz. 7.32 w dniu otwarcia, niesiona przez współczesnego skrzydlatego Hermesa, czyli drogą mailową. Inwestycja ciągnęła się i ciągnie niemiłosiernie, obiekt nadal nie jest ukończony, ale impreza otwarcia Blitzkrieg. Poprzednicy urządzili podobną hucpę przed dwu laty, przed samymi wyborami (sic!). Największe finansowanie zbiornika miało miejsce w latach 2010-2015, ale jakie to ma znaczenie? Wówczas tym bardziej nie był jeszcze gotowy. Czytając newsy na oficjalnym portalu Brzeska, co rusz dowiadujemy się - za co winniśmy wdzięczność miłościwie panującym. Mój sąsiad jest urzeczony, zamieszczane teksty czyta z zachwytem i wypiekami na twarzy, niczym… doskonałą fantastykę. Ilość minoderyjnych podziękowań sławiących osiągnięcia, wyróżnienia, wielkość, altruizm itd. itp., naszych „Vipów” przelewa się ponad brzegi pucharu. Autorzy laudacji w serwilizmie są nie do pobicia. Sukcesy mamy tak niesamowite, że przy nich nawet światowe osiągnięcia brzeskiego pływaka stanowią jedynie tło. Czytelnik wychodząc z domu może odnieść wrażenie, że się pomylił i wyszedł na ulice… innego miasta. Zwodzenie i przypisywanie sobie niekoniecznie zasłużonych zasług to metoda stara jak świat. W obliczu nowych możliwości mamienia ludzi, choćby poprzez astroturfing, „sianie sztucznej trawy” starymi technikami wygląda oldskulowo, ale „nic to” - liczy się skuteczność, a nie forma. Narracja w TVP to echo z mojej młodości, jestem redaktorom niewymownie wdzięczna za możliwość powrotu do wspomnień. Pełne dynamiki polityczno-publicystyczne programy - „palce lizać”. Wskrzeszanie rewitalizowanych programów średnio się udaje, ale seriale „07 zgłoś się” i agent J-23 szaleją w telewizji narodowej, co przy jednoczesnej ustawowej likwidacji ideowo niesłusznych rzeczy, fajnie się komponuje. Fenomenem socjologicznym jest fakt, iż często wśród obecnie tępiących „komusze” klimaty „zaczajone” choćby w nazwach ulic, znajdują się ludzie, którzy w poprzednim systemie równie gorliwie przyczyniali się do ich stanowienia. Oportunizm i chęć zaistnienia nie pozwala takim figurom „być na uboczu” - oni zawsze w pierwszej linii. Burzenie pomników staje się naszą specjalnością, jak również sortowanie i wartościowanie śmierci żołnierzy. Karuzela się kręci, ci co ginęli na szlaku bojowym od Lenino do Berlina uchodzili za bohaterów, „Żołnierze Andersa” i partyzanci z AK za reakcyjnych renegatów. Obecnie - kot to pies, a pies to kot – ci „od Berlinga” to banda renegatów, a ci drudzy to prawdziwi bohaterzy. Prości polscy żołnierze zza Buga walcząc z okupantem przekonani byli, że zdejmują z Polski hitlerowskie kajdany, tyle że zdjęli je wraz z naszymi butami. Czy śmierć żołnierza Polaka walczącego za Ojczyznę powinna być ambiwalentnie traktowana? Patrząc jak pęcznieją szeregi związku żołnierzy AK i jacy rumiani młodzi ludzie się tam pojawiają, serce rośnie. Przy nich nieliczni już zmurszali staruszkowie prezentują się niezbyt korzystnie. Widać, że to jest bardzo rozwojowy związek, jak kiedyś ZBOWiD ze swymi „synami pułku”. Ciekawe czy wszyscy z nowych aktywistów wzięli definitywny rozbrat w czerpaniu korzyści z poprzedniego „rozdania”. Nie wiedzieć czemu przypomina mi się anegdota dotycząca wybitnego pisarza Jarosława Iwaszkiewicza – „Królowa belgijska w czasie pobytu w Warszawie, podczas spaceru po mieście zapytała go: Czy pan jest katolikiem? Tak. Wierzącym, ale nie praktykującym. A może jest pan komunistą? Tak. Praktykującym, ale niewierzącym.” Za to w komercyjnych mediach ostatnie pomruki, jak z wdziękiem oznajmiła chapusiowa miłośniczka sejmowych kanapek. Króluje tam niestrawne - nie tylko dla łakomczuchów - kłamstwo i zmasowana nagonka na władzę z obrzydliwymi gębami gęgaczy, opłakującymi tracone latyfundia. Prawdziwe polskie media i toruński gejzer rzetelnego dziennikarstwa tchną świeżością, dając świadectwo prawdzie. Z dworskim reweransem tłumaczą suwerenowi, co ma myśleć, jeśli się uparł i koniecznie chce jeszcze myśleć. Nawet kolejność prezentowanych „orędzi do narodu” to efekt zastosowanej precedencji pilnie strzeżonej przez kierownictwo TVP. Esprit jakim błyszczą redaktorzy budzi powszechne uznanie, a ich pasja w głoszeniu dobrych nowin jest porywająca. „Dekoncentracja mediów” jest przed nami. W ferworze przekomarzań o sądy niedostrzegalnie umykają - przegłosowywane w cieniu – ciekawe ustawy. Praktycznie „udupiono” odnawialne źródła energii OZE i wprowadzono oczekiwany z utęsknieniem podatek wodny. „Czarne złoto” staje się naszym sui generis przekleństwem i w czasach, gdy świat z powodów ekologicznych rezygnuje z tego paliwa, u nas jest na odwrót. Dzięki ustawie spada opłacalność energii z OZE, a subtelne wyhamowanie dotacji na termomodernizację budynków utrzyma popyt na ogrzewanie. Drenując kieszenie, mamy kupować węgiel i basta. Pieniądze pompowane w kopalnie i elektrownie węglowe to bakszysz dla górników, aby uniknąć ich „wycieczek” do Warszawy. Na rachunku pojawi się dodatkowa pozycja „opłata za moc”. Argumentem mającym nas przekonać do „miłości do węgla” jest strach przed utratą… niezależności energetycznej. Każda władza ma jasny priorytet, nawet po ciemnej stronie mocy - „ rządzić możliwie jak najdłużej”, bez względu na cenę. Krajowy Zasób Nieruchomości stanowi grunty pod budownictwo mieszkaniowe. Jeśli wytnie się 600 tysięcy hektarów lasów, czyli 4% obecnego stanu, to „się wytnie” - w końcu na południu i zachodzie Europy lasy płoną w pożarach. Pytanie – z innej beczki – gdzie owe mieszkania powstaną? Jeśli ideą ma być uruchomienie mobilności ludzi, by migrowali za pracą w granicach Rzeczpospolitej, to program „mieszkanie+” powinien być realizowany tam, gdzie jest praca. Jeśli jednak chodzi o głosy wyborców to lokalizacja może być permisywna, a racjonalność programu wcale nie musi być racjonalna. Obawa przed zmianami występuje od zawsze. Namiestnicy Bogów i politycy straszyli tłuszczę nie tylko piekielnymi ogniami. „Przewrót Kopernikański”, maszyna parowa, elektryczność, automobil to były ewidentne wymysły diabła, pozbawiające krowy mleka, a białogłowy możliwości zajścia w ciążę. Szerzenie strachu wśród „poddanych” nie wynika z głupoty, czy braku wiedzy, lecz z obaw utraty wpływu na masy i w konsekwencji stratę władzy. Strach to odwieczna, skuteczna metoda rządzenia. Nasi reformatorzy dostali w swym rozpędzie wakacyjnej zadyszki - byli przekonani, że mogą zrobić wszystko, okazało się, że jednak… jeszcze nie wszystko. Czyżby się wystraszyli? Według Orwella „polityka została wymyślona po to, by kłamstwo brzmiało jak prawda”. Co ciekawe, nawet w szeregach wprowadzających „nocne” dobre zmiany znaleźli się zafajdani maruderzy, którzy być może przerazili się, iż w tym tempie zostanie zreformowany również i… Sąd Ostateczny. Czy powstała szansa na „czas ostudzenia emocji”? Czy zrodziła się refleksja, że normalni Polacy mogą mieć dość tych brewerii fundowanych przez polityków wszelkiej maści, czy też to jedynie antrakt i ładowanie akumulatorów do dalszych twardych występów? Młody „spacerowicz”, niekoniecznie wnuk ubeka czy ormowca - umiejętnie przez nich „podprowadzony” - uznał ,że to jego pięć minut, aby móc się wykazać? Część młodych ludzi mająca kompleks „braku walki o…” nie bardzo zresztą wiedząc o co, odczuwa potrzebę „zaistnienia”. Pamiętam 68 rok, gdy młodych i naiwnych wykorzystano do politycznych rozgrywek. Różnica między tamtymi, a obecnymi wystąpieniami polega jednak na tym, że wówczas to nie była sympatyczna zabawa. Od tego czasu mam zakodowane w głowie, że ludzie władzy są zdolni do wypowiadania najgorszych słów o swoich przeciwnikach. Dzisiejszy język polityków i mediów jest taki sam. Obudzona społeczna aktywność, wcale nie jest - jakby sobie tego życzyli „opozycjoniści” - poparciem dla ich postawy, lecz czerwoną kartką dla obu stron konfliktu. I to raczej nie jest – jeszcze - zwiastun mającego zaistnieć „Game changer”. Powiedzmy otwarcie, żałośni przywódcy opozycji, którzy o charyzmę nawet się nie otarli, „odpływają” i bredzą banialuki o wolności sądów, które dotąd były wolne - bo rzeczywiście… nie spieszyły się z wyrokami. Z kolei wiarygodność tokujących o zmianach mających gwarantować bezstronność w sądach, wprowadzana poprzez „łamanie kołem” parlamentarnych regulaminów i bezceremonialnie zamykanie innym ust – jest żadna. I jedni i drudzy uprawiając tromtadractwo podburzają ludzi i wyprowadzają ich na ulice w imię swych partyjnych interesów. Natan Tanenbaum, zmuszony po 68 roku do opuszczenia Polski, napisał piękny wiersz „Modlitwa o wschodzie słońca”, który przesłał do kraju w 1980 roku, a P. Gintrowski z J.Kaczmarskim w formie pieśni wiersz upowszechnili. „Każdy Twój wyrok przyjmę twardy, Przed mocą Twoją się ukorzę. Ale chroń mnie Panie od pogardy, Przed nienawiścią strzeż mnie Boże. Wszak Tyś jest Niezmierzone Dobro którego nie wyrażą słowa Więc mnie od nienawiści obroń i od pogardy mnie zachowaj. Co postanowisz niech się ziści. Niechaj się wola Twoja stanie ale zbaw mnie, od nienawiści, Ocal mnie od pogardy, Panie”
Warto go przypominać, gdyż nic nie stracił na aktualności. Kiedy słucham lub czytam wypowiedzi ludzi, to zawsze zastanawiam się, dlaczego tak mówią. Nieustannie zadaję sobie pytanie - a kim ja jestem? Przecież doskonale wiem, że nie mam najmniejszych podstaw, by usiłować pouczać innych, stąd pisząc te przewrotne wypociny, jak kłusownik polujący ukradkiem na pańskim gruncie, staram się jedynie dworować - moim zdaniem – ze śmiesznych posunięć decydentów. Usiłując niedbale zwracać uwagę na zagrożenie, które nieustannie narasta, obdzielam zgryźliwymi przymówkami groteskowych bohaterów, nie wyrokując, kto lepszy, kto gorszy? W dodatku sama nie mam recepty na życie, dlatego tak często podpieram się cytatami zaczerpniętymi od postaci, które cenię bądź, uważam za mądre. Zapytano raz świetnego malarza Józefa Chełmońskiego: - „Panie Józefie, czy lubi pan życie?” „Tak” – brzmiała odpowiedź – „bo to, co mi w życiu się podoba, podoba mi się bardziej, niż mi się nie podoba to, co mi się nie podoba”. I tak idąc tym tropem warto się natrząsać z szlagonów, którzy dzięki politycznym koneksjom zostali wyniesieni na tyle wysoko, że mają okazję paradnie się ośmieszać swoimi barwnymi wystąpieniami, niestrudzenie poszukując choćby… carycy Katarzyny, względnie sześciu króli. Wielce pouczające jest też pouczanie nas przez krajan, którzy dali stąd drapaka i jakoś dziwnie nie kwapią się, by tu wrócić, ale mocno się turbują losem Rzeczpospolitej i wiedzą najlepiej, jak my powinniśmy żyć. Od czasów Wielkiej Emigracji to proces ciągły i ci na uchodźstwie to zawsze najlepsi synowie narodu. Dzisiaj jednak nikt im tego powrotu nie zabrania, no może… zdrowy rozsądek. Ich opinie może i wynikają z dobrego serca, ale w oparciu o co je sobie budują? Znakomita ongiś aktorka H. Modrzejewska podczas gościnnych występów w Ameryce, została zaproszona do prywatnego domu. Po kolacji zebrani goście nalegali by coś zadeklamowała po polsku. Artystka długo się wymawiała, wreszcie uległa prośbom. Wrażenie było wstrząsające. Zebrani z trudem mogli powstrzymać się od łez, mimo że nie znali polskiego i nie rozumieli ani słowa. Gdy zapytano, jaka była treść deklamowanego utworu, Modrzejewska odrzekła: - „Liczyłam od jednego do stu”. Zaś po powstaniu 1831 roku, gdy wielu było w Dreźnie Polaków, przy znacznej publice A. Mickiewicz mówił, że po wzięciu Warszawy należało wsiąść na beczkę prochu jak Oskierko i wylecieć w górę. Na co stary wiarus i legionista, który siedział cicho, odezwał się: - „Tak, my w górę mieli wylecieć, a jegomość napisałby nam potem odę!”. Ale żeby się usprawiedliwić i nie kończyć tekstu w zbyt poważnym nastroju, zacytuję początek wiersza „Chłopak na opak”, przeznaczonego - jak pisała poetka W. Chotomska - dla „wyjątkowo niegrzecznych łobuziaków”. W zbiorze takich niesfornych upierdliwców, jakoś dość łatwo się odnajduję. Mieszkał na drzewie chłopak-na-opak Czemu na drzewie? Tego nikt nie wie. Mama wołała - Zejdź już urwisie! On na to - Mamo! Lecz nie chce mi się! Ale dlaczego? - Woła doń babcia. Bo tu nie muszę wciąż chodzić w kapciach! Zofia Mantyka
|