No i co… dalej?
(Zofia Mantyka)
2017-09-14
No i co… dalej? Podczas urlopowych peregrynacji po kraju, przypomniałam sobie uczciwą i dosadną diagnozę opisującą stan naszego państwa. Jeszcze przed dwoma laty żyliśmy w… ruinach. Trudno nie dostrzec, iż ostatnio ruiny jakby nam wyszlachetniały. Zakłamane lemingi w swym zadufaniu prawdziwość tezy o „kraju w ruinie” sytuowały na poziomie wypowiedzi Marka Twaina: „Pogłoski o mojej śmierci okazały się nieco przesadzone”. I to, pomimo że przecież ich idole przy wódeczce - bez śledzika, ale z ośmiorniczką – ze swadą konfidencjonalnie pytlowali, że Polska to kraj teoretyczny i… kamieni kupa. Oglądając domy i przydomowe ogródki rozsiane po kraju trzeba z uznaniem przyznać, że tempo w jakim udało się przez ostatnie dwa lata odbudować Polskę z ruin jest zgoła niesamowite! Bieda znikła w błyskawicznym tempie i ludziom - jak na razie - żyje się dużo lepiej. Dało się? Dało! Dało! W przenośni i dosłownie. Jest zdecydowanie optymistyczniej. Okazuje się, że nawet pytana o serię samobójstw w więzieniu w Białołęce rzeczniczka Służby Więziennej z wdziękiem wyjaśniła, że „samobójstwa są stałą częścią systemu penitencjarnego, a za poprzednich rządów zdarzało się ich znacznie więcej!” Nie można ciągle tylko narzekać, nie starając się nawet spróbować dostrzec dobra czy piękna. Patrzenie na wszystko i wszystkich zawsze ze złej strony, barykaduje drogę do obiektywnej oceny. Rozkwaszając swą minę można spróbować sięgnąć – o zgrozo – po uśmiech. Tylko niestety u nas człowiek zadowolony jest podejrzany, no bo z czego się jełop tak cieszy, susząc te swoje siekacze? Pewnie mu dobrze jest, bo nakradł złodziej jeden i pławi się w luksusie, albo „musi mieć coś z głową nietęgo” i stąd ten tajemniczy uśmiech idioty. Pewien zagorzały miłośnik ogrodu, zwrócił się był do producenta angielskiej trawy z pretensjami, że jego trawnik odbiega od angielskiego wzoru. Otrzymał lakoniczną odpowiedź - trawnik należy prowadzić… sto lat i wszystko będzie okay. Niema się co gorączkować, będzie dobrze, trochę cierpliwości, a patyna się pojawi. Używając grynszpanu, można coś przyspieszyć, lecz tworzy to komplikacje. Na marginesie, aby przykładowo móc docenić bogactwo nut smakowych i zapachowych dobrego koniaku, trzeba mieć ponoć przynajmniej trzydzieści lat. Ukuto nowy termin, a raczej epitet: „symetrysta”. To ktoś, kto nie chce zaakceptować dzielenia nas na dwa wrogie obozy. Nieodpowiedzialne dostrzeganie błędów i dobrych działań u obu stron, uważane jest za brak troski o losy kraju. A tu trzeba „wicie, rozumicie - prosto z mostu” bez hamletyzowania i „chowania się pod ścianą”. Liberał ma zupełnie nowe znaczenie semantyczne i oznacza… niewydarzonego zaprzańca. Arsenał słów, którymi można się hojnie obdarowywać jest nieprzebrany, a rezygnacja z poszukiwań nowych, to byłoby denne kapitulanctwo. Licytacja - kto okazał się większym niedołęgą w akcji „braku niesienia pomocy” pokrzywdzonym przez nawałnicę była i nadal jest urzekająca. Pamiętam obrazy dobrze znane: wystrojeni w obowiązkowe „kurtki kryzysowe” przedstawiciele władz, prężący się bohatersko przed kamerami. Wzajemne brawurowe oskarżenia i dziecinne pokazywanie języka to główne atrybuty w kryzysowym zarządzaniu. Jest i dobra wiadomość, okazało się, że gustowne „narodowe peleryny” znakomicie chronią przed deszczem i mogą z powodzeniem zastąpić owe opatrzone już, zbyt mało patriotyczne „kurtki kryzysowe”. Pomoc sąsiedzka i ofiarność strażaków są niezmiennie ostatnią deską ratunku. Mam przed oczami rysunek satyryczny H. Sawki przedstawiający dziecko pytające ojca: „A kto nas będzie bronił jak wybuchnie wojna? Strapiony ojciec odpowiada rezolutnie - sołtys Rytla!”. Czy przeprowadzony atak na samorządy to sygnał, że meandrująca „dobra zmiana” wkroczy i podporządkuje „teren” władzom centralnym? Znikną dzięki temu tuczące się na dietach falangi radnych? Oczekujący zmian suweren przyjmie to z aprobatą. „Nec Hercules contra plures” - i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa. Jeśli aparat rządowy będzie mianował burmistrzów, wójtów i starostów, to wypleni się sobiepańskie anse i zapanuje oczekiwany porządek, to pewne. Czy przy okazji znikną hordy łowców posad, bo przecież nie wystarczy chcieć, ale trzeba jeszcze coś potrafić - to już mniej pewne. Casus tzw. „misiewiczów” towarzyszy wszystkim kolejnym ekipom. A tu panie - ignorancja chadza pod rękę z arogancją. Ignoranci mający recepty na wszystko - jak Jourdain w „Mieszczanin szlachcicem” - nie wiedzą, że mówienie prozą jest takie łatwe! Wynoszeni przez „wyborczą trampolinę” nieustannie jazgocząc, ochoczo aspirują do synekur.. W czasach słusznie minionych młodzież deklamowała wiersze o świetlanej przyszłości, w której… „Nie będzie tronów, nie będzie banków, złamiemy fronty Kuomintangu, nie będzie City ani Wall Street, błyśnie Wolności świt!”. Wzniosłe słowa poetów zawsze inspirują. Rewolucyjna kognicja dopiero się rozkręca. Od nowego roku szkolnego w „dobrej szkole” apele i deklamacje W. Wencla, czy J. M. Rymkiewicza poetycko rozświetlą szarzyznę dydaktyki. Może zyskamy szansę by znów jak w PRL-u być „najweselszym barakiem w obozie”? Nasze ciągoty do wyjątkowości są nieposkromione. Akcenty „narodowe” i moderowanie imprez - vide incydent z harcerzami na Westerplatte, nowatorskie pomysły „dekoracji” paszportów symbolami obiektów z Litwy i Ukrainy pokazują, że idziemy dzielnie do przodu. Rywalizując w absurdach z państwami umieszczającymi w paszportach tzw. „trzecią płeć X”, wcale nie stoimy na straconej pozycji. Trzeba z uznaniem przyznać, że z wdziękiem słonia w składzie porcelany udaje nam się znakomicie pozyskiwać wrogów w Europie. Zdaniem niektórych jesteśmy „narodem wybranym” i zrobimy wszystko, by zostać hardą, samotną, strzelistą wyspą „wolności”. Czy zmiany nauczania historii pójdą w kierunku odbrązawiania takich dwuznacznych figur jak Kościuszko? Ten dżentelmen nie dość, że miał dziwne relacje z Kościołem, to - owładnięty liberalizmem - wykupywał w Ameryce na wolność, tfu… za przeproszeniem, murzyńskich niewolników! Jakby tego było mało - przedstawcie sobie Państwo - w swoich ówczesnych dobrach w Siechnowiczach - jak przystało na lewaka - zwolnił chłopskie kobiety z odrabiania pańszczyzny! Jakże kontrastuje to z naszymi współczesnymi „best of the best”. Problem w tym, że zrobienie czegoś sensownego z sensem wymagało i wymaga wiedzy i czasu. Ale dzisiejszym politykom wszystkich partii to akurat zupełnie obce jest. U nich czas liczy się w horyzoncie „od wyborów, do wyborów”. A wiedza? Poza nielicznymi wyjątkami, jak się mało umie, to najlepiej zostać… właśnie politykiem. Gdyby w szkołach zamiast „wklepywania w pamięć” definicji, dat, „jedynie słusznych faktów i wybitnych życiorysów”, czy innych dupereli, uczono przede wszystkim logicznego myślenia, to kto by ich wybrał? Obiecywać - podobnie jak i śpiewać - „każdy może, jeden lepiej, a drugi gorzej”. W tekście „Gdzie szukać prawdy, która ponoć wyzwala” - pisałam o spotkaniu „na moście”, kiedy to burmistrz „dostał po łapach” od wojewody za opieszałość w odbudowie mostu. Z ust wojewody padła wówczas jasna deklaracja - most szybko zostanie odbudowany i środki w 70% pokryje województwo. Uradowani mieszkańcy Łososiny Górnej przekonali się jednak, że była to czcza obietnica. Obietnicami nie da się zaklinać rzeczywistości i choćbyśmy nie wiem jak chcieli przekonać, że kot to pies, ten biedak nie zaszczeka. Polityka to permanentne „robienie ludzi w konia”. Zmiana w edukacji, którą jedni nazywają reformą, a drudzy „deformą” to przykład zaklęć. Obiecanki, że nauczycieli nie będzie się zwalniać z pracy, tylko przyjmować, obrażają inteligencję troglodyty, podobnie jak wiara, że zmiana nazwy szkolnictwa zawodowego na branżowe wywoła bum i komitety kolejkowe wśród uczniów wybierających ten typ szkoły. Kto przy tym pamięta, że powinno się uczyć dziecko, a nie przedmiotu i że inwestycja w człowieka to największy kapitał państwa? Przeżywamy kolejną teatralnie „odrabianą” lekcję „narodowego” czytania. Tym razem na tapecie dramat Wyspiańskiego „Wesele”. Cała Polska czyta, na lądzie i… w powietrzu, a jak! W czym jak w czym, ale w celebrze i dmuchaniu pary w gwizdek nikt nas nie jest w stanie przebić. Nawiasem pisząc, czy nie jest to dobra okazja, aby choć przez chwilę pomyśleć - jak wyrwać się z zaklętego kręgu chocholich pląsów? Słuchając znamiennych słów „A to Polska właśnie”, no właśnie - czy ta ukryta pod gorsetem Panny Młodej z „Wesela”, czy też ta przedstawiona przez punkowy zespół „Włochaty”? Taniec chocholi trwa jak Polska długa i szeroka. W podwojach Kościołów pragniemy oderwać się od profanum i zanurzyć w sacrum. Pomodlić z nadzieją, że - słuchając słów Ewangelii - zanurzymy się w poszukiwaniu dobra i piękna. Niekiedy można odnieść wrażenie, jakby się człowiek jednak pomylił i trafił na partyjny konwentykiel, nie mający wiele wspólnego z wiarą i Bogiem. Trans fatalnej atmosfery może dopaść nas nawet i tutaj. Na szczęście - dzięki Bogu - to przypadki incydentalne. W Brzesku - święta, marsze, odsłanianie pomników, turnieje, zacne jubileusze, koncerty, wykłady, „sadzenie dębów” i etc. Sąsiad, który chadza czasem na takie „wydarzenia”, konstatuje: „Słucham i uszom nie wierzę, gdy słyszę, że jest tak dobrze i jednocześnie - aż tak źle! Starzy znajomi – czytający produkowane przez miejskie biuro promocji apologie – uważają, że nasza gmina to mekka rozwoju i szczęścia. A inni z kolei grymaszą, że to „Sodoma i Gomora”, bo w ramach fraternizacji miasto jakoby sprzedaje się ohydnym Niemcom i „naszym starszym braciom w wierze”, jak - nie przymierzając - browar Carlsbergowi! I komu tu wierzyć?” Zofia Mantyka
|