Nieoficjalny Portal Miasta Brzeska i Okolic 
  Home  |   Almanach  |   BBS  |   Forum  |   Historia  |   Informator  |   Leksykon  |   Linki  |   Mapa  |   Na skróty  |   Ogłoszenia  |   Polonia  |   Turystyka  |   Autor  
 

Piękne dni wspomina Andrzej Kupiec.  (Andrzej Kupiec, Jacek Filip)  2017-10-25

Piękne dni wspomina Andrzej Kupiec.

Przeglądając internetową stronę www.brzesko.ws, natknąłem się na artykuły dotyczące historii Ogródka Jordanowskiego w Brzesku, od początku jego powstania do dzisiejszej smutnej, moim zdaniem, teraźniejszości, bowiem oglądając dzisiejsze zdjęcia, naprawdę trudno odkryć „dawnych wspomnień czar”. W moim przypadku chodzi o lata 1963 – 1971; moje dzieciństwo.



Osiemnastoletni Andrzej Kupiec na stopniach pomnika św. Floriana.

W tym okresie Ogródek był dla mojego pokolenia, urodzonych w latach pięćdziesiątych, miejscem, gdzie przez cały rok było coś „do roboty”. Huśtawki, z których skakaliśmy „kto dalej”, drabinki, karuzele, zjeżdżalnie, gry „w noża”, „dwa ognie”, palanta, „zośkę”, „kolarzy”, „muszki”, ale także konkurencje lekkoatletyczne, jak skok w dal, pchnięcie kulą, rzut dyskiem, skok wzwyż były do wyboru w naszym programie.

A propos palanta. Graliśmy w niego zaraz po zimie i późną jesienią także na obecnym Placu Kazimierza Wielkiego. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze takie określenia i wie, co oznaczały: królestwo, luchy, kampa, semel, jedna lewa kampa to królestwo? To było specyficzne słownictwo związane z tą fajną grą, w której umiejętność obchodzenia się z palestrą i piłką palantową (najczęściej była nią piłka tenisowa) gwarantowały punkty i zwycięstwa.

Naszą skocznię wzwyż przygotowywaliśmy w ten sposób, że w listewki-stojaki, otrzymane ze stolarni (ul. Długa) pana Stefana Ropka, wbijaliśmy co 5 cm gwoździe aż do wysokości 180 cm i na nich zawieszaliśmy poprzeczkę. Po pokonaniu poszczególnych wysokości lądowaliśmy szczęśliwie w ogródkowej piaskownicy. Skakanie, stylem przerzutowym bądź nożycowym, kończyło się zazwyczaj, gdy ktoś „nie przeszedł” i zawadził poprzeczką w wbite w ziemię listewki. Te zaraz się łamały i znowu trzeba było prosić pana Ropka o poratowanie.



Pozostałość po stolarni pana Stefana Ropka.

Latem od świtu do nocy graliśmy „w nogę” na dwie bramki na małym boisku. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, że gra ta nie tylko rozwijała piłkarskie umiejętności, ale wyrabiała poczucie obowiązku i dyscypliny. Każdy chciał grać jak Oślizło, Lentner, Pohl, Lubański czy Banaś. Najsłabsi gracze stali zawsze na bramce, bardzo cierpiąc, bo każdy z nich chciał strzelać „budy”. Po „wielkich” meczach szliśmy pod studnię, która znajdowała się przy trochę większym od naszego boisku, aby zmyć ze siebie kurz i pot oraz napić się parę łyków wody. Każdy z nas miał tzw. służbę przy pompowaniu wody („Ana” pompuj!). A woda pochodziła ze stawu, jaki był koło budynku przedszkola. Podobno przed wieloma laty utopiły się w tym stawie dwa konie „uszwiaków”, którzy na Targowicy sprzedawali produkty rolne. Tak opowiadali starsi mieszkańcy Brzeska, ale czy to była prawda, tego do dzisiaj nie wiem. Po krótkiej przerwie i po wybraniu się na nowo, piłka znowu „ruszała w tany”.

Boisko mniejsze.
Tu było większe boisko.

Nasza drużyna piłkarska z Ogródka dwa razy brała udział w Turnieju Dzikich Drużyn. Był on organizowany z okazji Dnia Dziecka a miejscem zmagań był stadion Okocimskiego Klubu Sportowego. W debiucie zajęliśmy drugie miejsce za drużyną z Państwowego Domu Dziecka w Jasieniu. Pamiętam, jakie wrażenie wywarły na mnie rozmiary placu gry. Przejście z obu dotychczasowych placów gry „u Jordana” na okocimską „Maracanę” było dla nas wielkim wyzwaniem. Występowaliśmy we wspólnie zakupionych żółtych koszulkach i czarnych wf-owych spodenkach. Buty piłkarskie? Te prawdziwe znane nam były tylko z czarno-białej telewizji. Nam musiały wystarczać poczciwe trampki. Obowiązki trenera pełnił Andrzej Figiel, bramkarz naszej drużyny. Po takim dużym sukcesie, jak zdobycie drugiego miejsca, przyjemnie wracało się na „domowe śmieci”, czyli do „Jordana”.



Autor wspomnień na asfaltowym boisku przy Szkole Podstawowej nr 1.
Rok 1970.

Kochaliśmy to nasze Ogródkowe boisko, ten mały obszar zieleni, bo tutaj na całe życie zawiązywaliśmy przyjaźnie, koleżeństwo, znajomości, które trwają do dziś z większą lub mniejszą intensywnością.

Jak już wspomniałem, na terenie Ogródka znajdowało się przedszkole kierowane przez panią Janinę Grzesik. Przy głównym wejściu do Ogródka stał niski budynek, w którym znajdowały się dwa pomieszczenia: jedno dla stróża nocnego a w drugim było „biuro”; tu można było wypożyczyć piłkę „do kosza”, „nogi” czy „ręki”. Wypożyczalnią kierowała pani Mularzowa, później pani Wójtowiczowa. Wystarczyło podać swoje nazwisko oraz długość wypożyczenia i za chwilę wszyscy zainteresowani „byli w ruchu”.



Domek "biura" i główne wejście.

Stanem alejek i zieleni zajmowały się pracownice Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej; latem wkoło było pełno kwiatów, całość świetnie utrzymana, wszędzie porządek. Ogródek Jordanowski był miejscem spotkań wszystkich pokoleń. Można było spokojnie usiąść na ławkach, potajemnie zapalić papierosa (sporta, dukata, giewonta) czy spotkać się ze swoją pierwszą „sympatią”. Wieczorami słuchaliśmy big-beatowych piosenek w wykonaniu przyszłych sław polskiej muzyki pop. Członkowie grup muzycznych „Dzikusy” i „Kawaliry” trenowali swoje akordy przed występami także w naszym „ogrodzie Eden”.

Osobną historię tego miejsca stanowili miłośnicy siatkówki. Bardzo często na boisku do uprawiania tej dyscypliny grali, rozpoczynając zawodniczą karierę, bracia Grzegorzkowie: Zdzisław, Krzysztof, Kazimierz, bracia Kosteccy: Michał i Waldemar, Andrzej Grodkowski, Józef Gawęda, Jacek Grabowski, Stanisław Kural. Także młode panienki, jak Ewa Grabowska, Bogusia Ormiańska czy Urszula Kostecka stawiały tutaj pierwsze kroki w siatkarskim rzemiośle.

Myślę dzisiaj, że ta cała nasza sportowa aktywność wywodziła się z wewnętrznej potrzeby ruchu, sprawdzenia się we współzawodnictwie z innymi, utrzymania przyjaźni, znalezienia się wśród osób z tymi samymi upodobaniami czy wreszcie z czystej miłości do sportu.

Także „u nas” boksowano. Miłośnikami tego sportu byli przede wszystkim bracia Gawędowie: Leszek i Jurek, a także Zbigniew Płaneta, Andrzej Franczak, Stanisław i Czesław Wojciechowscy, Romek Biernat, a z „doskoku” Wacek Kłos z Jadownik i Andrzej Figiel.

Częstymi gośćmi „u Jordana” byli dwaj przyszli członkowie grupy „Pod Budą”: Jan Hnatowicz, Andrzej Żurek i ich koledzy: Edward Ormiański oraz Włodzimierz Uchwat.

Nie zapomniałem tych wspaniałych chwil, jednak rzadko przez długie lata do nich powracałem. Po przeczytaniu wspomnianych na początku tekstów natychmiast przed moimi oczami pojawiły się postaci moich kolegów i znajomych, różne sytuacje i przygody przeżywane wspólnie, nie osobno – tylko razem, w grupie.

To uświadamia, jak ważne są dziecięce lata, bezpieczne, szczęśliwe i wolne od zmartwień, zwłaszcza gdy się teraz na to patrzy z perspektywy dorosłego człowieka, męża i ojca rodziny. Po ukończeniu szkoły podstawowej skończyła się dla mnie i moich rówieśników prawdziwa wolność, gdyż nadeszły zupełnie inne czasy, trzeba było już samodzielnie podejmować decyzje, zaczęły się dorosłe obowiązki, bo życie podyktowało swoje, często bardzo twarde, reguły.

O tym, że przez parę lat tętniło pełne radości życie w Ogródku Jordanowskim, decydowali młodzi ludzie. Chciałbym, żeby ich nazwiska znowu odżyły i nie popadły w zapomnienie. A takie mogłem sobie przypomnieć: Andrzej („Ana”) Franczak, Marek („Tretjak”) Latasiewicz, Zbigniew („Beno”) Płaneta, Andrzej Smaluch, Zbigniew Domański, Józef Daniłowski, Bogdan Pudło, Kazimierz i Antoni Senderakowie, Roman („Pereł”) Jedynak, Bogdan („Bociek”), Adam („Fąfa”) i Wacław Bocheńscy, Leszek, Janusz, Jerzy i Ryszard Gawędowie, Roman Biernat, Jan Sury, Czesław i Kazimierz Repetowscy, Marian (Maniuś) Zaczyński, Marek („Kocsis”) Kotfis, Bogdan Curyło, Adam Marecik, Andrzej Latasiewicz, Bruno („Manson”) Zalasiński, Andrzej i Józef Pankowie, Jerzy Kuliś, Jerzy Ścibior, Janusz Kogutowicz, Leszek i Bogdan (Danek) Marecikowie, bracia Sachowie, Bogdan (Maciek) Hajduga, Jerzy Martyna, Ryszard Ormiański, Andrzej Figiel, Jerzy Gardziel („Gruby”), Czesław i Stanisław Wojciechowscy, Jerzy Marchlewski, Jerzy („Stjepan”) Woźniak, Kazimierz („Mały”) Kania, Jan i Wiesław Mularzowie, Adam Stós i jego brat Jacek, Marian i Jan Karczowie, Antoni Wyczesany, Andrzej („Kalin”) Kalinowski, Tadeusz Szczebak.



Dwaj Andrzejowie, Franczak i Kupiec, na ul. Sobieskiego.

Pamiętam, że w młodym wieku wiedzieliśmy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Tryskaliśmy energią, odwagą, ciekawością świata, mieliśmy duże poczucie wartości. To były wspaniałe młode lata i cieszę się, że choć przez chwilę mogłem do nich powrócić.

A może ktoś z wymienionych wyżej kolegów opisze, jak  widział swoje dzieciństwo?

Przesłane listownie wspomnienia Andrzeja Kupca opracował i uzupełnił Jacek Filip

P.S. Zdjęcia kolorowe zostały zrobione w październiku 2017 r.

Inne wspomnienia tego samego autora:

Wybrane artykuły o Ogródku Jordanowskim jakie ukazały się na portalu.

1. Jacek Filip "Ogródek Jordanowski w Brzesku"
2. Zbigniew Stós "Pierwsze lata Ogrodu Jordanowskiego w Brzesku we wspomnieniach Zbigniewa Szydka"
3. Zbigniew Stós "Stan urządzeń zabawowych w Ogródku Jordanowskim zagraża zdrowiu dzieci."
4. "Analfabetki na karuzeli, czyli raz jeszcze o Ogrodzie Jordanowskim."
5. "Bezmyślność, głupota czy przestępstwo ?
6. "Cerowanie dziur w Ogródku Jordanowskim"



comments powered by Disqus


Copyright © 2004-2025 Zbigniew Stos Wszelkie prawa zastrzezone.
Uwagi, opinie i komentarze prosze przesylac na adres portal.brzesko.ws@gmail.com