„Wszyscy, wszyscy święci mają bal”
(Zofia Mantyka)
2017-10-24
„Wszyscy, wszyscy święci mają bal” Rozbłyska pomysł jałmużny dla emerytów – raz w roku „500+”. Takie upojne „magnum opus” dla seniorów, którzy łupieni przez lata obowiązkowymi składkami, teraz wykwintnie „żerują” na zusowskim wikcie w oczekiwaniu na „bal”. Służby mundurowe i wymiar „sprawiedliwości” oczywiście składek nie odprowadzają, a parlamentarzyści mają co rok 30 tyś. wolne od podatku, czyli 10-krotnie więcej od przeciętnego Kowalskiego! No tak, „wszystkie zwierzęta są równe, ale są też i równiejsze”, orwellowska rzeczywistość trwa mać, sorry - ma trwać. Po narodowym harataniu w gałę, jeden z kopaczy spytał rozentuzjazmowanego prezydenta: „Panie, a kiedy 500+ dla… piłkarzy?” Socjalny suwenir „500+” na dzieci pobudził konsumpcję, inflację i dyskusję. Demografię ponoć też, choć niekoniecznie w rodzinach aktywnych zawodowo, natomiast wśród oczekujących na państwowe zapomogi jak najbardziej. Rozliczanie PiT-u uwzględniające ilość dzieci nie znajduje uznania, gdyż wówczas trzeba jednak pracować, a to nie wszystkich rajcuje. Czy wspomaganie rodzin w takiej formule likwiduje ubóstwo czy je poszerza? Jeśli chcemy, aby rodziło się więcej dzieci, wprowadźmy w zgodzie z klauzulą sumienia banalnie proste rozwiązanie: zakaz stosowania środków antykoncepcyjnych i efekt gwarantowany. W „Prima Aprilis” 2018 r. ruszyć ma lokomotywa podwyżek „500+” dla… wybranych nauczycieli. Czy belfrzy zasługują na taki podarunek? Trudno powiedzieć. Obserwując poziom erudycji statystycznego Polaka jest dobrze, ale… nie beznadziejnie. Naszą kulturową kondycję pysznie zaprezentował w „Weselisku” B. Maj podczas krakowskiej „Nocy Poezji’. W jego wersji „Wesela” kij bejsbolowy szarmancko zastępuje „złoty róg”, a Panna Młoda nie szuka bijącego serca Polski pod gorsetem lecz w… stringach. To alegorycznie ukazana dzisiejsza „Polska właśnie”. Obecne signum temporis to: MMA w zoologicznej klatce, Zenek z disco polo i zachwyty nad filmem „Botoks”. Współczesna nowomowa poniewiera biedny język. Epitet „lewak” na odlew grzmoci każdego, kto ośmiela się mieć poglądy odbiegające od jedynie słusznych. To tak jak - za przeproszeniem - z metką Żyda, czy innego „popaprańca”. Jeśli ktoś się nie podoba, bo… się nie podoba, to należy nikczemnika obłożyć anatemą i zaetykietować. Chcąc zapewnić sobie azyl i certyfikat prawicowości, warto brać udział w „katoeventach”, bowiem dawanie świadectwa wiary i przywdziewanie togi zacnego Tartuffa jest powszechnie szanowane. Niestrudzenie poszerzany stopień sekularyzacji państwa zaczyna przypominać II Rzeczpospolitą. Nie wiem, a właściwie wiem czemu przedwojenni notable tak często stawali się… ewangelikami. To był wielce praktyczny sposób wymiany małżonki na „młodszy rocznik”, bez obawy o utratę czci i… wiary. Te posągowe postaci stawiane są obecnie za wzór cnót wszelakich. Dzisiejsi politycy również wywijają niezgorsze wygibasy. W teatrze odgrywanej obłudy najważniejsze są kostiumy i wypowiadane kwestie, a nie to co się dzieje w garderobie czy w foyer. Niektórzy z nich cynicznie myląc działalność polityczną z duszpasterską, depczą ewangeliczne „co boskie Bogu , a co cesarskie cesarzowi”. J. Kochanowski zauważył był, iż „Polak.. i przed szkodą i po szkodzie głupi” – to przykra konstatacja. Zniweczenie dorobku Piastów i Jagiellonów, upadek I Rzeczpospolitej, 123 lata zaborów, seria nieudanych krwawych zrywów powstańczych z wieńczącą je tragedią Powstania Warszawskiego – to nasz kolczasty posag. Co by dzisiaj poeta z Czarnolasu napisał? Może by i coś napisał, tylko gdzie? Teraz informacje są „modyfikowane” – bo jak to mówią „Po co babcię denerwować?” A historia kołem się toczy i tekst piosenki nieodżałowanego W. Młynarskiego znowu tętni swoim życiem: Koci-łapci, kici-kici, ole-olejanko, zajmujemy razem z babcią urocze mieszkanko, my mieszkamy na parterku, babcia w oficynce, drepce, żądna informacji o całej rodzince. Lecz dokładnie informować babci nikt nie śpieszy, po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy. Kuzyneczka Ernestynka, ozdoba rodziny, kawki z gniazda wybierała i spadła z drabiny, co z malutką? głos babuni z góry brzmi radośnie, co tam u niej? Krzywa rośnie babciu, krzywa rośnie! Lecz dokładnie informować babci nikt nie śpieszy, po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy. „Eto wsio dla waszej bezopastnosti” – jak mawiają w Moskwie. Państwo w imię bezpieczeństwa i wolności skwapliwie ogranicza prawa obywatelskie. Tłamszenie przedsiębiorczości poprzez: koncesje, zakazy w obrocie ziemią, określanie ilości aptek, cen książek, regulacji rynku przewozów z wyautowaniem Ubera itd., itp. To wielce oryginalna nowa formuła kapitalizmu z frymuśną socjalistyczną mordą. Wolność gospodarcza, będąca sztandarem prawicy, zwijana jest przez wprowadzanie lewicowych receptur. W dzisiejszej Polsce ważniejsze jest gdzie się nie pójdzie, niż gdzie się pójdzie i jeszcze… komu nie poda się ręki. Nawiasem pisząc – jesteśmy krajem, gdzie przekazywanie sobie znaku pokoju jest uświęconym, naturalnym modlitewnym gestem. „Strzelanie focha” i demonstracja nieprzyjaznych fobii, to prezentowany subtelny sznyt. W międzywojniu to – Panie Dobrodzieju – można było delikwenta publicznie „spoliczkować po ryju” i zażądać satysfakcji w zgodzie z „kodeksem Boziewicza”. Ech, gdzie te czasy ówczesnych rycerzy honoru – łza się w oku kręci. Przypomina mi się stary dowcip o niefortunnym angielskim rozbitku, który niczym Robinson Crusoe znalazł się na samotnej wyspie. Po kilku latach jakaś fregata szczęśliwie przybiła wreszcie do brzegu i ku wielkiemu zdziwieniu marynarzy, na lądzie zastali trzy szałasy i zarośniętego nieszczęśnika. Zagadnięty o to, jak tu sobie radzi i co to za budowle, odpowiedział: „Ten pierwszy szałas to jest mój dom, drugi to klub w którym bywam, a trzeci to klub który ignoruję!” Jak widać, dżentelmeni zawsze mają swoje zasady, a bywają one niekiedy szczególnie wyszukane. Co by nie powiedzieć – jest znacząco lepiej, bezrobocie mamy coraz niższe, koniunktura wspaniała, dlaczego zatem ludzie nie chcą żyć i pracować na naszej wyspie szczęśliwości? Według danych GUS w ostatnich dwóch latach nie dość, iż nie udało się zatrzymać Polaków, to w ubiegłym roku wyjechało ich o 118 tysięcy więcej niż rok wcześniej. Ki diabeł zamiata ogonem. Można zaklinać rzeczywistość i – jak w TVP przy Woronicza – malować laurki sukcesów, ale zwłaszcza młodzi Polacy to jacyś porąbani są i uparcie nie chcą, by było im lepiej! Pakują gamonie walizki i posłusznie wykonują polecenie, które wygłosiła pani poseł - „Niech jadą!”. Rozwydrzone to towarzystwo do granic bólu. A propos bólu, co też te młode łapiduchy, opychające się kawiorem i pławiące w luksusowych – nomen omen – rezydencjach, wyprawiają? No to już przechodzi ludzkie pojęcie. Dobrze, że zostali zdemaskowani, więc ich lans głodowy z retuszem niezdrowo podkrążonych oczodołów nikogo nie powinien oszukać. Symulując karoshi, marzy im się łatwe życie. Nie kombinować nam tu „bananowa smarkaterio” jak – nie przymierzając – koń pod górę i żyć jak statystyczny suweren, a nie tylko „kapucha i kapucha”. Dość afirmacji zgniłych zachodnich postaw wrednego konsumpcjonizmu! Adoptowanie zaczyna się od niewinnego naśladownictwa w sztuce czy kulturze, a potem zaraza się rozlewa. Porąbane walentynki, obrzydliwy satanistyczny halloween, równość płci i inne plugastwa to równia pochyła. Z jankesami to my możemy ginąć na wojnie, ale od naszych tradycji wara. U nas to święci mogą sobie co najwyżej pobalować w niebie, jak w „Budce Suflera”, a nie pajacować po ulicach. Strojenie żartów w śmiertelnie poważnych sprawach to nie temat do błazeńskich śmichów-chichów. Prawdziwy Polak jest pokazowym cierpiętnikiem, a nie jakimś tam podejrzanym wesołkiem. U nas egzaltowani desperaci wyrażają swój sprzeciw w spektakularny sposób… podpalając się w Warszawie. Z pokorą godzimy się, by ludzie umierali w kolejkowym oczekiwaniu na pomoc i zamiast do lekarza, trafiali na „bal wszystkich świętych”. Deklaratywnie to my „śpieszymy się kochać ludzi, bo szybko odchodzą”, żyjąc od dziesięcioleci w chorym państwie z chorą służbą zdrowia. I rzecz nie w tym, jaki procent budżetu służba zdrowia pożera, ale w tym, że dosłownie go pożera. Ile by pieniędzy nie wpompować do systemu, to i tak będzie to jakby je „psu w dupę wstrzelił”! Jaki sens ma głodówka młodego medycznego narybku, gdy tuzy od lat fatalnie zarządzają i nieustannie dezorganizują system ochrony zdrowia? W Brzesku konsekwentnie tropimy pozostałości po komunie. Ocieplając wizerunek miasta, w miejsce nazwy ulicy poświęconej jakiemuś „wrogowi ludu”, ordynujemy sobie ulicę Ciepłą. Ciekawe, jakimi motywami kierowali się radni w 2006 roku wybierając wówczas patrona ulicy i ilu z nich obecnie na wyprzódki śpieszy naprawić swój karygodny błąd? Mówienie czy bazgranie sarkastycznych tekstów sytuuje człowieka wśród figur przystrojonych w kolorowe ubranka, w pociesznych trzewiczkach „elfinkach” i czapeczce z dzwoneczkami. Bo jeśli ktoś usiłuje nazwać rzecz po imieniu, to staje się „enfant terrible”, jakby za przeproszeniem pierdnął w towarzystwie. Pozostaje zatem jedynie uparte powtarzanie za Freudem – „nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani”. Zofia Mantyka
|