Czy znowu chcemy wierzyć, że nie oddamy nawet guzika?
(Zofia Mantyka)
2017-10-04
Czy znowu chcemy wierzyć, że nie oddamy nawet guzika?
Unia Europejska to nie jakaś tam - za przeproszeniem - wielonarodowa C.K. Galicja, do której niektórzy z sentymentem wzdychają. Brukselski establishment manifestuje swój stan intelektualny poprzez sprowadzanie chrześcijaństwa do religijnego fanatyzmu – z wdziękiem rozdartego bachora. Nihilizm i obyczajowe dziwactwa podmywają nasz kontynent o wiele dotkliwiej niż fale imigrantów. Jeśli ktoś nierozważnie spróbuje upomnieć się o tradycyjną moralność, czy wspomni coś o honorze - zostaje okrzyknięty „wrogiem tolerancji i postępu”. Czy sokratejski daimonion opuścił Europę i zbliża się gromkie… pierdut?
Na ile nasze skłócenie z UE sprowadza się do duchowego wymiaru? Spektakle polskiej inności to akrobatyczne salto mortale, fikane z wdziękiem hipopotama. Przaśna ksenofobia, podpierana ulepioną tautologią „prawdziwy Polak to katolik” zadziwia, ale i imponuje. Jesteśmy krajem, gdzie - gdyby prześledzić genealogie - babcie często pochodzą z Lwowa, ciocie i wujowie z Francji czy Austrii, a prababcie, o zgrozo… być może były Żydówkami. Zapominamy, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi, a dopiero później narodami. Wyselekcjonowanie genotypu czy fenotypu „prawdziwego Polaka” nie jest łatwe, ale co tam - my damy radę! Na marginesie - a czy Ślązacy, Kaszubi i Górale to w ogóle Polacy są? Obiektem obecnych westchnień jest II Rzeczpospolita, która była zaprzeczeniem dość niezwykłych „galicyjskich” czasów. Ostry podział na „piłsudczyków” i „endeków” czy uczelniane „getta ławkowe” zgrabnie korespondują z wrzaskliwym aktualnym rozdarciem Polaków. Twórcy sarmackiej „wyspy wolności” zamierzają ułożyć nam życie według prawdziwie polskich projektów, chroniąc nas przed europejskim złem. Stęsknieni za wolnością obywatele staną się ludźmi naprawdę wolnymi, przepełnionymi radością jak - nie przymierzając - urokliwie rustykalni mieszkańcy Taplar z „Konopielki”.
Dążymy do zbudowania polskiej Wieży z Kości Słoniowej. Preferowana doktryna „samodzielności”, odrzucająca obce wzorce i ingerencje, uniezależniająca gospodarkę od innych państw i organizacji, tworząca ogólnonarodowy system obrony, podobna jest do… siostrzanej idei Dżucze. Szczęśliwie daleko nam do filipik Korei Północnej, wysyłającej w kierunku Japonii sygnały, iż właściwie nie ma potrzeby, aby ta jeszcze… istniała. Ale to już „hardkorowy” przykład budowania relacji sąsiedzkich.
Porąbana Europa staje się tyglem niepewności. Popularność ugrupowań w rodzaju AfD jest zwiastunem „lepszej zmiany”. Wypowiedź Gaulanda - „Należy przywrócić honor Wehrmachtowi” jest sygnałem, że ożyją ziomkostwa chcące „uleczenia ran” wysiedlonych. Rozeźlone Niemcy - będące znów potęgą - wymskną się z krępujących oków kretyńskiej „tolerancji” i z pedantyczną perfekcją oczyszczą swe landy z czeredy przybłędów. Mają w tym zakresie ogromne doświadczenia. Ot i mamy dylemat - czy nawołujący do powrotu starej Europy nie wskrzeszą - przy okazji - kłębowiska wojennych żądz? Chęci samostanowienia narodów buzują, a hiszpańska Katalonia to osobliwie zakręcone dèjá vu z 1936 r. Adresatem naszych słusznych, twardych żądań reparacji są Niemcy. Kontestujemy „porządek pojałtański” i uchylając wieko puszki Pandory, dyskretnie zaglądamy do czasów krwawej łaźni XX wieku. Jakoś gapowato zapominamy, że w Jałcie to Sowieci dokonali rozbioru Polski z pełnym błogosławieństwem poczciwego Wuja Sama. Po 72 latach bez wojny, markując dziarskie wstawanie z kolan, znów pokazujemy lwi pazur Lechistanu, ramię w ramię ze „sprawdzonym” sojusznikiem - tym razem - „zza wielkiej wody”. Tylko czy owo prężenie muskułów to nie jest aby woal gry pozorów i przekaz głównie dla suwerena nad Wisłą?
Wielokrotnie cytowany przeze mnie Mark Twain mawiał „O wiele łatwiej oszukać człowieka, niż przekonać go do tego, że został oszukany”. Lansowana „poprawnościowa” ahistoryczna propaganda wstydu, skutecznie obniżała poczucie wartości Polaków. Tak się dzieje zawsze podczas głupawego udawania, że nienormalne jest normalne w sporze obozów pamięci i amnezji. Teraz z kolei następuje budzenie narodowego ducha. W tym kierunku ma zmierzać edukacja historyczna w szkole. Chcemy wychować heroicznych patriotów zdolnych do wielkich poświęceń. Zaczynamy się hardo przygotowywać… by nie oddać nawet guzika.
Jesteśmy narodem indywidualistów, trudno zapomnieć słowa - „polski pilot wyląduje nawet na drzwiach od stodoły”. Brawura, zawierzenie opatrzności i „jakoś to będzie” towarzyszą nam przez całą historię. Zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę i butne hasło „Polak potrafi” - to nasze znaki firmowe. Obsesja „wyjątkowości” uwalnia nas od zawracania sobie głowy nudnymi procedurami, którymi turbują się pozbawieni ułańskiej fantazji skrupulanci. Zakochani w hasłach i symbolach - jesteśmy znakomicie przygotowani do wszystkiego, będąc oczywiście kompletnie nieprzygotowanymi prawie do niczego i tak niestety jest od zawsze.
Szkopuł w tym, że przygotowanym to należy być zawsze, jak imć profesor Maciej Brodowicz, lekarz i rektor UJ z połowy XIX wieku. Ów naukowiec ratując uczelnię od zamknięcia, naraził się - jak to u nas zawżdy być musi - prawdziwym patriotom i został okrzyknięty „austrofilem”. Rozgoryczył się był tak dalece, iż „walnął” profesurą, aliści miał gość unikatowe poczucie humoru. Przez ostatnie kilkanaście lat życia przechowywał w mieszkaniu trumnę, w której to w stosownym momencie miano go złożyć w mundurze urzędnika Wolnego Miasta Krakowa. Tak oryginalny… status Kraków wówczas posiadał.
Ten nietuzinkowy człowiek w przeddzień swej śmierci przesłał znajomym eleganckie bileciki pożegnalne. Był też autorem zabawnych wierszy z tomu „Kwiatki polne”, zafascynowany być może Arystotelesem uważał szelma, że kobietom ponoć… z oczywistych powodów rzadko rosną zęby mądrości. Natomiast gwoli sprawiedliwości dodać wypada, iż u zdecydowanej większości mężczyzn cała mądrość w owych zębach pozostaje i ani myśli się z nich choćby wychynąć. Przy takich poglądach dzisiejsze feministki - i nie tylko - niechybnie by go rozszarpały i niezwykły „mebel” ustawiony w domu przydałby mu się o wiele szybciej.
Bo z niebezpieczeństwem to głupawych żartów nie ma. Przedstawcie sobie Państwo, że w czasie rozniecanej, modnej psychozie zagrożeniem AIDS zapytano zakopiańskiego górala - czy też jest przed tą wszeteczną chorobą zabezpieczony. Indagowany szczerze wyznał: „Dyć tak, załozyłek se tą całą - jak jej tam - prezerwatywę, no i nose se ją bez cały cas… zdejmuje tylko jak chce se siknąć, no i dziełche szusnuć”. Zatem zapewnienie bezpieczeństwa bywa niekiedy zaskakująco mało skuteczne i to pomimo przekonania, iż jest dokładnie na odwrót.
Budząca obecnie fascynację sanacyjna Polska stanowiła hasłowe mocarstwo. „Silni, zwarci, gotowi”, „najlepsza kawaleria świata” i tego typu slogany tworzyły fałszywy obraz bezpieczeństwa. Karmieni snami o wielkości i potędze, wychowani w duchu umiłowania Ojczyzny, pomni seraficznego „Cudu nad Wisłą”, nieustraszeni Polacy żyli w krainie złudzeń. Koturnowa próżność i obłędna polityka władz doprowadziły do hekatomby, czy jak piszą niektórzy „hatakumby”. Nic nie ujmując bohaterstwu ludzi okazało się, że w obliczu strasznej wojny byliśmy tragicznie osamotnieni i bezbronni jak dzieci. Samymi hasłami Rydza Śmigłego, Becka i innych im podobnych, obronić się było nie sposób.
Mój sąsiad zauważył, iż dżentelmeni mający nam gwarantować bezpieczeństwo, tzw. „samce alfa”, drzewiej bardziej swojsko zwani nadętymi pyszałkami, to jegomoście narcystycznie uwielbiający fantazmaty. Pamiętne słowa wypowiadane przed wojną - „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”, są strzelistym drogowskazem dla - jeżdżących na „kogutach” - obecnych marsowych mężów. W szermierce na hasła i absurdy, obdarzają się wzajem uroczymi epitetami i jako żywo przypominają mu bohaterów wierszyka Brzechwy.
"Zero”
Toczyło się po drodze: "Z drogi, gdy ja przechodzę! Ja jestem sto tysięcy, A może jeszcze więcej". Folgując swej naturze. Wołało: "Jestem duże!" Pyszniło się przed światem, Że takie jest pękate. Mówili wszyscy z cicha: "Ma brzuch, a brzuch - to pycha". I później się dopiero Spostrzegli, że to zero
A propos naszego bezpieczeństwa - chowanie głowy w kopalniane hałdy syfu zwanego miałem - by broń Boże nie drażnić górników - powoduje spalanie nad Wisłą czegoś, w czym więcej jest rtęci, radionuklidów, arsenu i siarki niż węgla. Bezpieczni w swej bezkarności miłośnicy hasła „Żer dla skner” palą w piecach „czym popadnie”. Jadowity smród produkowany przez tych oszczędnych bandytów, wrzucających do pieca polimerowe plastiki i inne gimelowe odpadki, trujących siebie i sąsiadów - dopełnia obrazu kultu „czarnego złota”. Nie potrzeba nam islamskich terrorystów, o wiele skuteczniej zabijamy się sami!
„Last but not least”. Pośród hucznych jubileuszy cichaczem omija nas 20 rocznica powodzi w Brzesku. Rzeka koncepcji i wodospady obietnic, które przez te lata wyciekły, dorównują ilości wylanej wówczas wody. Krzaki rosnące w meandrującej rzeczce zdążyły zamienić się w drzewa, a naniesiony muł wydatnie zmniejszył różnice poziomów dna i brzegów. Nastąpiła dotkliwa poprawa bezpieczeństwa. Innowacyjny pomysł zastąpienia indiańskich sposobów informowania ostrzegawczymi sms-mi, jest spektakularnym osiągnięciem, uprawniającym do prawienia duserów władzom. Zachodzę w głowę - dlaczego nie zgłosili się jeszcze do konkursu „Bezpieczna gmina”? Przecież kolejny sukces byłby gwarantowany.
Zofia Mantyka
|