Z kinem „Bałtyk” na ty!
(Andrzej Kupiec)
2018-03-10
Z kinem „Bałtyk” na ty! (wspomina Andrzej Kupiec)
Lata sześćdziesiąte oraz siedemdziesiąte ubiegłego stulecia w naszym małym mieście Brzesko to czas mojego dzieciństwa i wkraczania w tzw. wiek męski. Tutaj znałem każdą ulicę, stojące wzdłuż domy i wielu żyjących w nich mieszkańców, którzy w pocie czoła walczyli o codzienny byt. Głównym „żywicielem” miasta w moich młodych latach był, zresztą jak zawsze od blisko stu lat, Browar Okocim. Andrzej Kupiec (z arch. rodzinnego autora) Jakie mieliśmy wtedy, tak młodzi jak i starsi, możliwości kulturalne? Raczej niewielkie. Istniało Stowarzyszenie PAX (*), działały Biblioteka Publiczna, Księgarnia w centrum miasta, Świetlica PSS, w Domu Nauczyciela odbywały się próby Regionalnego Zespołu Pieśni i Tańca, a przy ul. Kościuszki było kino „Bałtyk”, któremu chciałbym poświęcić parę słów. Budynek kina "Bałtyk", lata 60. XX w. (źródło: Jan Burlikowski, Kronika Miasta Brzeska 1385-1944) Przed wojną w budynku, w którym bodaj od 1950 r. rozpoczęło działalność kino, miało swoją siedzibę Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Gdy ja wraz z kolegami znaleźliśmy się w fazie „fascynacji kinowej”, placówka ta znajdowała się w pełni rozkwitu. Kierowniczką „Bałtyku” była pani Maria Barańska, która wraz z mężem Stanisławem dbała o sprawy techniczno-organizacyjne. Neon na budynku kina (fot. Jacek Filip) Naszym startem do kinowego świata były tzw. poranki. Po niedzielnej mszy („dziewiątce”) szliśmy na godzinę jedenastą na projekcję bajek a później na filmy dla młodzieży szkolnej. Grano m.in. „Księgę dżungli”, „Przygody Tomka Sawyera”, „Królową śniegu”, „Przygody króla Maciusia Pierwszego”, „O dwóch takich co ukradli księżyc” i wiele innych filmów dostosowanych do naszego wieku. Trochę później szczególnie polubiliśmy filmy z bohaterami kina niemego: Busterem Keatonem, Haroldem Lloydem, Charlie Chaplinem czy parą dwóch życiowych niedorajdów, czyli Flipem i Flapem. Wszyscy oni powodowali, że sala kinowa zamieniała się w miejsce nieustającego śmiechu. W miarę dorastania zmieniały się nasze gusta, jeśli chodzi o repertuar i jakość oglądanych filmów. Ich produkcja nabierała wielkiego rozmachu, wzrosły też możliwości techniczne, pojawiły się nowe gwiazdy ekranu, nowi reżyserzy, autorzy scenariuszy, muzyka towarzysząca filmowej akcji była bardziej „rozbudowana”. To wszystko spowodowało, że ogólny produkt pod nazwą „kino” stało się dla nas po prostu modą. Filmy ukazywały nam inny świat, jakże odmienny od naszego wówczas. Jeśli to tylko było możliwe, ekranowych bohaterów naśladowaliśmy ubiorem, sposobem mówienia, ogólnym wyglądem zewnętrznym i zachowaniem. W tym momencie naszego życia brylowały takie filmy jak „Ptaki” w reżyserii A. Hitchcocka, „Rio Bravo” (J. Wayne, Dean Martin), „Eldorado”, „Dyliżansem przez prerię”, „Siedmiu wspaniałych” (Yul Brynner), „Kleopatra”(E. Taylor, R. Burton), „Spartakus” (K. Douglas), „Taksówkarz” (R. de Niro), „Bullit” (S. MacQeen), „Francuski łącznik” (G. Hackman), „Klute” (J. Fonda, D. Sutherland), ”Lokator” (reż. R. Polański), „Love Story” (wspaniała muzyka), „Ucieczka w kajdanach” (T. Curtis, S. Poitier) i dziesiątki innych. Jednak wszystkie te wielkie i mniejsze filmowe dzieła „pobił na łeb i szyję” Winnetou!!! Cała jego historia rozpoczęła się od „Skarbu w Srebrnym Jeziorze”, a następnie produkcjami Winnetou 1, 2, 3 ... (miały swoje tytuły, ale już ich nie bardzo pamiętam). To, co działo się przed kasą kina, kiedy te filmy były wyświetlane, można by porównać na przykład z przyjazdem FC Barcelony na mecz z Okocimskim w Brzesku. Pamiętam, jak długo przed otwarciem kasy kina tworzyły się ogromne kolejki kinomanów. Nad porządkiem czuwał p. G.T. Pilnował, pilnował i ... nie upilnował! Stęskniony za śledzeniem losów nieustraszonego Apacza tłum spowodował złamanie ręki temu stróżowi prawa i porządku, a także rozbicie szyby w drzwiach wejściowych do kina. Musiała interweniować Milicja Obywatelska. Przybyli na miejsce „rozruchów” funkcjonariusze poskromili w zarodku nieposkromioną energię czekających na bilety miłośników kina. Po sprawdzeniu biletów widzowie wchodzili do poczekalni. Czekając na zakończenie trwającego jeszcze poprzedniego seansu, mieli możliwość podziwiania pięknej ceramicznej mozaiki ściennej lub mogli zaopatrzyć się w słodycze w małym kinowym sklepiku. Przypominam sobie drewniane uchylne krzesła w sali kinowej, które po paru latach zamieniono na naprawdę wygodne fotele. Gdy tylko zgasło światło i na „pierwsze danie” zaserwowano Polską Kronikę Filmową, dał się słyszeć trzask łamanych czekolad, szelest rozpakowywanych cukierków czy bardzo wtedy popularnych „Kreolek” lub „Buławek krakowskich”. W czarno-białych piętnastominutowych Polskich Kronikach Filmowych, składających się z krótkich reportaży, pokazywano najważniejsze wydarzenia polityczne, ekonomiczne lub sportowe. Z relacji tych wynikało, że nasz poprzedni system był pełen sukcesów, natomiast ten zachodni, a szczególnie zza „wielkiej wody”, ponosił klęski za klęskami. Mnie podobały się relacje z imprez sportowych, imponujące bardzo dobrymi ujęciami filmowymi, dynamiczną muzyką i świetną narracją Włodzimierza Kmiecika. Gdy czysty, jakby dopiero co wyszedł z wanny, Winnetou wraz z „odprasownymi do perfekcji” towarzyszami galopował przez chorwacką „prerię”, w sali kinowej panowała absolutna cisza. Ten nieustraszony wódz był wtedy dla nas prawdziwym bohaterem. Także pokazywana w tym czasie w telewizji „Bonanza” robiła nas brzeskimi Apaczami lub kowbojami. W sklepie zabawkowym p. Gurgula kupowaliśmy pasy kowbojskie i plastikowe colty, które po naładowaniu kapslami imitowały prawdziwe wystrzały. Wkrótce spotkała nas, miłośników przygód szlachetnego Winnetou, prawdziwa tragedia, czyli jego śmierć. Większość widzów opłakiwała tę stratę, chociaż ciągle mieliśmy nadzieję, że w dalszej indiańskiej epopei (Winnetou 6 lub 7), wódz Apaczów nadal będzie walczył z czarnymi charakterami, a jego śmierć to była tylko zmyłka. Niestety, tak się nie stało. Musieliśmy się pogodzić z tym, że śmiertelny strzał był jednak prawdziwy i Winnetou nieodwołalnie odszedł do „Krainy Wiecznych Łowów”. Istniało wśród nas małe współzawodnictwo; ile razy udało się obejrzeć na przykład „Spartakusa” (ja sam z pewnością 3 – 4) lub „Absolwenta”; jak wygląda sytuacja z filmami, w których główne role grali John Wayne, Gregory Peck, Louis de Funes, Pierre Richard czy Jean Paul Belmondo? Telewizja w naszym kraju dopiero zaczynała się rozwijać, nie wszyscy mieli możliwość jej oglądania, więc „Bałtyk” był naszym oknem na świat. Przez długie lata wielkim sympatykiem kina i zarazem pierwszym dla nas krytykiem filmów był nasz starszy kolega Marian W. Pamiętam, jak raz przestrzegał przed zobaczeniem jakiegoś czeskiego filmu, chodziło bodaj o „Lemoniadowego Joego”, bo „nikt nie wie, o co w nim chodzi”. Czwartek był w kinie dniem studyjnym. Pokazywane były bardzo ambitne, często trudne w odbiorze filmy. Takie tytuły jak „Wieczór kuglarzy” I. Bergmana czy „Rashomon” A. Kurosawy z Toshiro Mifune stawiały przed widzem duże intelektualne wymagania. Lata sześćdziesiąte to okres dominacji na rynku muzycznym grupy The Beatles. Podziwialiśmy ją na celuloidowej taśmie w dwóch filmach: „Help” i „Żółta łódź podwodna”. Idąc za przykładem Beatlesów, zapuszczaliśmy długie włosy i baczki. Moi rodzice, a sądzę, że nie tylko oni, z politowaniem kręcili głowami, bo chyba rozumieli, iż walka z tą modą nie ma większego sensu i z góry skazana jest na porażkę. Innego zdania był nasz lekarz szkolny, a później klubowy, doktor Walerian Jaworski, który odmawiał badania, zanim nie skróciliśmy włosów oraz baczków. Szczytem ówczesnej mody było na wzór polskiego zespołu „Żuki”, bardzo udanie naśladującego Beatlesów, posiadanie butów na wysokim obcasie, z przodu zwężających się do szpica, a z boku mających stalową klamerkę. Oprócz wspomnianych butów nieodłącznymi rekwizytami, jakie każdy szanujący się „bitels” powinien posiadać były: lustereczko, z jednej strony ze zdjęciem jakiejś filmowej gwiazdy, oraz grzebyczek. Te rzeczy nosiło się w małej tylnej kieszeni spodni. Po tylu latach muszę przyznać, że „muzycznie i filmowo” byliśmy wówczas na bieżąco. Potwierdzą to zapewne i dzisiaj moi dawni towarzysze kinowi: Zbig. P., Adam B., Marek L. i Jurek G. Przed budynkiem „Bałtyku” w oszklonej gablocie wisiał program projekcji na dany miesiąc, zawierający tytuły filmów, ich krótką charakterystykę, nazwiska reżyserów, obsadę aktorską, godziny wyświetlania, ceny biletów (ulgowy 6-7 zł, normalny 8-9 zł) oraz granicę wieku dla przyszłego widza. Równolegle do programu kina „Bałtyk” przy tzw. małym kościółku znajdowała się także tablica z oceną tych filmów z punktu widzenia katolickich recenzentów. Przyznam, że nie zawsze można było się zgodzić z ich spojrzeniem na poszczególne dzieła. Aby wejść na jakiś „niedozwolony” wiekowo film, musieliśmy używać wielu trików. Jakich?..., chociaż minęło już tyle lat, niech to nadal pozostanie słodką tajemnicą. Pozostałości po tablicy z repertuarem filmowym (fot. Jacek Filip) Kino „Bałtyk” służyło nie tylko kinematografii. Posiadało dość dużą scenę, na której występowały bardzo znane i cenione zespoły muzyczne, jak: „Skaldowie” (moja ulubiona grupa), „Trubadurzy”, „Breakout”, „No To Co” (uprawiali rodzaj muzyki folk, zwany muzyką skifflową). Ten ostatni zespół szczególnie zapisał się w mojej pamięci, gdyż ich koncert był wielkim niewypałem. Zaczął się z dwugodzinnym opóźnieniem, solista Piotr J. „gubił się w tekście”, a muzycy też sprawiali wrażenie, jakby byli „pod wpływem”. W tym okresie kolekcjonowałem, kupowane w Księgarni, longplaye. Miałem też dość pokaźny zbiór pocztówek dźwiękowych. Odtwarzałem je na radiowym adapterze, pierwsze nastawiając na tajemniczą szybkość 33, drugie na 45. Stan techniczny tych drugich był bardzo mizerny, ale pomimo tego - słuchając „naszej” muzyki – czuło się, że szczęście jest tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki, tak tuż, tuż ... Kino „Bałtyk” w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było miejscem, gdzie spotykały się wszystkie pokolenia z naszego miasta i okolic. Widzowie tęsknili za zobaczeniem czegoś nowego, innego, czegoś, co pozwalało na dwie godziny oderwać się od twardej i szarej rzeczywistości. Kino stawało się dla nas sporym środkiem edukacji. Mieliśmy podczas trwania projekcji filmowych swoich bohaterów. Raz wesołych, raz smutnych, zmagających się ze złem, walczących o sprawiedliwość, nieraz tracących swoją dumę, honor lub życie. Może do dziś postępujemy w różnych życiowych sytuacjach tak jak filmowi bohaterowie z naszych młodych lat? Gdzie jest dzisiaj kino „Bałtyk”? (**) Nie potrzebujemy takiego miejsca, gdzie mogłyby spotykać się setki ludzi, by znowu po zgaszeniu świateł odwijać cukierki, dzielić się kawałkami czekolady, jeść lepsze smakołyki niż kiedyś „Kreolki” czy „Buławy Krakowskie”? Wiem, jaki los spotkał nasze kino, ale na usta ciśnie się pytanie, dlaczego opuściło nas po tak długim dobrym okresie funkcjonowania? Czyżby popadło w jakąś „nieuleczalną chorobę” i żaden „miejski lekarz” nie potrafił postawić fachowej diagnozy?
Plac, na którym stał budynek T.G. "Sokół", a po wojnie kina "Bałtyk" (fot. Jacek Filip) * * * * * Wielkim wydarzeniem w codziennym życiu mieszkańców Brzeska i okolic był w tamtych latach przyjazd cyrku. Zapamiętałem nazwy „Arlekin” i „AS”. Ten drugi prowadził przez lata jako dyrektor przyjaciel mojego taty p. Aureli (Relek) Syweńki. Przyjazd do Brzeska to jego artystyczny powrót do rodzinnego gniazda. Oboje z żoną występowali na Placu Targowym (Targowicy). Cyrk AS to był duży cyrk, w którym widzowie podziwiali świetną tresurę lwów, koni, kogutów. Popisom artystów na trapezie, ekwilibrystów, clownów i żonglerów towarzyszyła wspaniała orkiestra, grając melodie ze wszystkich kontynentów. Aureli Syweńki Państwa Syweńkich, choć byli moimi sąsiadami z ulicy Sobieskiego, widywałem bardzo rzadko, gdyż cały czas podróżowali ze swoim cyrkiem po całym świecie. Pamiętam, że odwiedzili także Japonię. Cóż to musiało być w tych latach za logistyczne przedsięwzięcie! Imponująca była szybkość, z jaką stawiano cyrkowy namiot, siedzenia dla widzów, kraty zabezpieczające wokół areny, kiedy miały występować dzikie zwierzęta. Sam sposób ustawienia wozów cyrkowych, w których mieszkali artyści i pracownicy techniczni, oraz zabezpieczanie się przed intruzami, wszystko to wymagało dużych umiejętności i strategii. Za każdym razem, gdy przyjeżdżał cyrk, powiększał się stan mojej klasy. Przez parę dni mieliśmy nowego kolegę i zanim choć troszkę go poznaliśmy, znikał, kiedy kończył się artystyczny pobyt jego rodziców w naszym mieście. Andrzej Kupiec (*) Stowarzyszenie PAX – to świecka organizacja katolicka utworzona oficjalnie w 1947 roku przez Bolesława Piaseckiego i innych działaczy przedwojennego Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga. Początkowo zrzeszała katolików gotowych do współpracy z siłami komunistycznymi, po 1956 roku przybrała bardziej kompromisowe stanowisko (m.in. współpraca z byłymi żołnierzami AK), od 1980 roku część działaczy wspierała NSZZ „Solidarność”. (Wikipedia) (**) Zdjęcia z rozbiórki Kina "Bałtyk" zobaczyć można tutaj » Wcześniejsze wspomnienia tego samego autora:
|