Idy marcowe, czyli idylla maleńka taka.
(Zofia Mantyka)
2018-03-19
Idy marcowe, czyli idylla maleńka taka. Skąd się wzięły te całe marcowe wydarzenia z 1968 r? Odpowiedź jest banalna – „jeśli chce się uderzyć psa, to kij się zawsze znajdzie”. Kto pamięta wiekopomny, a z dzisiejszej perspektywy zapewne paskudny list polskich biskupów z 1965 roku do niemieckich kościelnych kolegów? „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, właśnie takie słowa zostały przesłane! To był haniebny, nieodpowiedzialny kaprys hierarchii kościelnej, który szczęśliwie znalazł odpór ówczesnych władz państwowych. Naczelnik państwa, towarzysz „Wiesław” umiejętnie ten ponury wybryk wykorzystał, rozpętując antyniemiecką histerię. Przywołanie germańskiego widma wyciągającego swe brudne łapska po nasze „odwieczne piastowskie ziemie”, wzbudziło u Polaków pożądane emocje. Wypróbowany chwyt na „patriotyzm” miał zapewnić utrzymanie władzy, bowiem gomułkowska stabilizacja skrzypiała niczym zardzewiałe drzwi od stodoły. Rychło pojawiło się i kolejne nieszczęście: kraje arabskie, wspierane przez „blok wschodni” z hukiem przerżnęły wojnę sześciodniową z Izraelem. Szkolenia – wówczas traktowanych z sympatią – muzułmańskich pilotów odbywały się w Polsce. Wewnątrz „grupy trzymającej władzę” kłębiły się wiry charakterystyczne dla TKM – „teraz k..wa My”. Wygłodniałe wilki parły do wymiany – ich zdaniem – już „przeterminowanych dziadków leśnych”. Frakcja „partyzantów” towarzysza „Mietka”, licząc na przychylność towarzyszy z Moskwy, zorganizowała sympatyczne „idy marcowe”. Wystarczyło wmówić antyradzieckość dejmkowskich „Dziadów” wystawianych w Teatrze Narodowym, aby uruchomić zaprogramowany ciąg zdarzeń. W poszukiwaniu kozłów ofiarnych sięgnięto po drzemiące antagonizmy antysemickie. Rozpętano smakowitą, wykalkulowaną hecę i idy marcowe zostały uroczyście rozpoczęte. Zawieszono przedstawienie w teatrze, licząc na określony skutek. Naiwni ludzie kultury odegrali oczekiwaną rolę „pożytecznych idiotów”, rezolucja Warszawskiego Oddziału ZLP w „obronie spektaklu” stworzyła pretekst do rozpętania antyinteligenckiej kampanii propagandowej. „Kości zostały rzucone”, uruchomiono nagonkę na „nieprawdziwych” Polaków. Młodzież zafascynowana The Beatles, Rolling Stones i „zachodnim” stylem życia z kontestacyjnym ruchem hippisowskim, była wymarzoną grupą do zainscenizowanej prowokacji. Aktyw robotniczy przystąpił do… obrony Polski przed wichrzycielami, podżeganymi przez… zagranicę. Ulica i zagranica chciała nas oddać w ręce syjonistów i niemieckich rewizjonistów. Aparat partyjny organizował sympatyczne wiece, na których ludzie pracy, jako „suweren” – żarliwie potępiali zaplute karły reakcji i „bananową” młodzież. Wrogowie ludu finansowani byli – co oczywiste – przez nikczemną zagranicę. Moczar się przeliczył i nie docenił towarzysza „Wiesława”, który w lot wyczuł „co się święci”, przejął inicjatywę w swoje ręce i podgrzewając konflikt – utrzymał stery władzy. Nastąpiła szorstka wymiana „elit”. Do szturmu po posady przystąpili ówcześni partyjni „misiewicze”. Uczelniane miernoty, tzw. „marcowi docenci” zagarniali katedry, w wojsku i w administracji za cenę ześwinienia dostojnie awansowali „prawdziwi” Polacy. Skrupulatnie oczyszczano przestrzeń publiczną z „żydowskich parchów” i nie tylko. Hucznie usuwano ludzi, stawiając im zarzut „obcego” elementu stanowiącego zagrożenie dla „praworządności” i „demokracji socjalistycznej”. Granie na poczuciu urażonej dumy narodowej świetnie się sprawdziło, bo kto z nas nie jest dumnym Polakiem?! Już w sierpniu Polska – w ramach braterskiej pomocy – uczestniczyła w stłumieniu „praskiej wiosny”. Operacja „Dunaj” przez wielu naszych żołnierzy niekoniecznie była traktowana jako coś niegodziwego. Niektórzy z niemałym entuzjazmem wkraczali do Czechosłowacji, bo to przecież była wyśmienita okazja do okazania naszej waleczności. Ilu z pośród żołnierzy – nawet z odbywających zasadniczą służbę wojskową, czy rezerwistów – kilkanaście lat później po wprowadzeniu przez WRON stanu wojennego miało hamletowskie dylematy moralne i odmówiło wykonywania rozkazów? A jaka liczba poczuła się bardzo ważna, pacyfikując społeczeństwo? Komisarze wojskowi i nie tylko, ze swadą realizowali się w swej nowej roli. Warto wspomnieć, że do PRON-u w maju 1983 roku należało blisko pół miliona obywateli z 75 organizacji społecznych, a przecież przynależność do PRON-u w żadnym stopniu nie była obowiązkowa, ot… idylla maleńka taka. „Idylla maleńka taka: Wróbel połyka robaka, Wróbla kot dusi niecnota, Pies chętnie rozdziera kota, Psa wilk z lubością pożera, Wilka zadławia pantera. Panterę lew rwie na ćwierci, Lwa - człowiek; a sam, po śmierci Staje się łupem robaka. Idylla maleńka taka.” Wiersz M. Biernackiego ilustruje, że wywoływane co jakiś czas idy to trwały element trwającej idylli. Jak to mówią – historia kołem się toczy. Przed 50 laty ORMO-owcy okładali niesfornych studentów pałami, dziś zaś w „debacie publicznej” okładamy się epitetami. Populizm jest sposobem na zdobycie popularności. W populizmie chodzi o znalezienie wroga i wmówienie wszystkim, że lud ma rację, to żelazna zasada. Ci, którzy w populizmie licytują najwyżej – dochodzą do władzy. Inna sprawa, że to najczęściej figury, które w swoich karierach zawodowych nigdy nie osiągnęłyby takiego materialnego dobrobytu, jaki zapewnia im polityka. Głosząc – czy to z lewa, czy z prawa – bałamutnie szlachetne idee są w czystej formie oczywistym zaprzeczeniem idealistów. Ich motorem napędowym jest skok na kasę i co ciekawe – po zdobyciu władzy przekonują, że to dla dobra… narodu. Na ofiary marcowych czystek lat sześćdziesiątych, pozbawiane z reguły całego pozostałego w kraju majątku, można przewrotnie spojrzeć i tak: „no mogli jednak wyjechać na Zachód, o czym większość obywateli PRL nie mogła w tym czasie nawet pomarzyć – ot… mieli fart!”. Byli i tacy, którzy nie poddali się nagonce i mimo wszystko uparcie zostali, jak choćby Kisielewski, Stomma, Hoffman czy inni. Dziś Hoffman uchodzi – jak dotąd – za szanowanego klasyka z gigantycznym sukcesem ekranizacji sienkiewiczowskich powieści. Jak długo? Weryfikacja historyczna, którą przeżywamy i traktowanie okresu PRL-u jako „czarnej dziury” jest w stanie zakwestionować wszystko. Obecna antyniemiecka heca z domaganiem się reparacji, heroiczne „wstawanie z kolan”, czy merytoryczna zawartość znowelizowanej ustawy o IPN zdają się być dziwnie znajome. W figlarnej ustawie grozi się sankcjami ludziom, których i tak dosięgnąć w żaden sposób, nie sposób. To klasyczne lex imperfecta zafundowane na wewnętrzny użytek propagandowy. Dla doraźnych korzyści wzmacniania swej władzy znów sięgnięto po sprawdzone patriotyczne „narodowe” wartości. Przy okazji zgrabnie zafajdano relacje z Izraelem i USA. „Często dziś słyszymy, że Marzec ’68 powinien być powodem do wstydu. Otóż ja uważam, że dla Polski i Polaków, którzy walczyli o wolność, powinien być powodem do dumy. Część mitologii o Marcu’68 jest piękna, słuszna i prawdziwa, a część która jest niepiękna, ale prawdziwa, nie ma nic wspólnego z wolnymi Polakami, z Polską, która pragnęła wolności i która o tę wolność walczyła”.(…) „Sprawcy są gdzie indziej. I my nie możemy – jako Polacy po trzydziestu niemal latach od odzyskania niepodległości – nie krzyczeć, że dzieje się niesprawiedliwość”. Kto wygłosił te słowa w swym niedawnym wystąpieniu na Uniwersytecie Warszawskim, podczas imprezy poświęconej Marcowi’68? „No zgadnij koteczku?” – jakby powiedział znany ze swojego przewrotnego charakteru Kisiel, który to właśnie w czasie id marcowych ukuł znane powiedzenie o „dyktaturze ciemniaków”. Ponad 150 lat temu Norwid ze smutkiem przestrzegał – „Polacy uważają sobie za patriotyzm słabych stron swoich nie znać”. Przeprowadzana akcja dekomunizacji ulic wywołuje kontrowersje. Choćby w Opolu ulicę „Obrońców Stalingradu” uznano za niesłuszną, gdyż ludzie, którzy zginęli w bitwie odwracającej przebieg wojny to niegodni dranie i to nie podlega dyskusji. Nadano więc jej zacne imię Jerzego i Ryszarda Kowalczyków, którzy w 1971 r wysadzili w ramach protestu aulę WSP w Opolu. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Ryszard to ponoć był członek sieci agenturalnej Departamentu III MSW, czyli TW o pseudonimie „Seep” . Zyskaliśmy zatem ulicę dedykowaną tajnemu współpracownikowi SB. Przy „bezkompromisowej” polityce historycznej, bohaterstwo jest koncesjonowane, a licencję na postaci godne szacunku wydają inkwizytorzy prawdy… hłe, hłe Melechowicz - „historycznej”! Co tych ludzi napędza do działania? Czy nie jest to ów „id” z psychoanalizy Freuda będący: „ogółem utajonych w sferze podświadomości popędów, skłonności, urazów psychicznych i kompleksów”? A idylla trwa sobie nieustannie wraz z tajemnicą istnienia – w podwójnym wymiarze – ziemskim i pozaziemskim. Idylla ziemska ma swe współrzędne doczesne, ale w momencie śmierci zaczyna liczyć się jedynie wymiar pozaziemski, tylko jedna współrzędna ponadczasowa i wieczna. Co to za współrzędna? Nieustannie stoimy wobec tajemnicy życia i śmierci, to co mamy to czas pomiędzy narodzinami a śmiercią, rzecz w tym jak ten czas zagospodarujemy, aby być z tego dumnym, kiedy staniemy przed Bogiem, gdy wezwie nas do siebie. „Gdy człowiek umiera, nie pozostaje po nim na tej ziemi nic oprócz dobra, które uczynił innym”. I to jest chyba ta współrzędna, bo jak pisała Szymborska: „Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma”. Zofia Mantyka
|