Jestem w terenie. – Któż z nas nie pamięta wywieszek o tej treści, które często witały niedoszłych klientów, powiewając radośnie w witrynach zamkniętych na głucho sklepów w nie-tak-znowu odległych czasach? Niebawem w niektórych miejscach Brzeska pewnie znów będzie można je ujrzeć i to bynajmniej nie z powodu „planowanych przejściowych problemów z zaopatrzeniem”; 28 listopada AD 2004 powstał bowiem w naszym mieście klub zrzeszający miłośników samochodów terenowych i ich wykorzystania „zgodnie z przeznaczeniem”. 

 

Wszystko zaczęło się kilka lat temu, gdy dwóch zapaleńców i nestorów brzeskiego off-road’u – „Marciny”, czyli Marcin Czaja i Marcin Sacha przebudowali gruntownie leciwego UAZ’a przerabiając go na prawdziwego terenowego potwora. W wyniku kolejnych wypraw w teren na podstawie wniosków wyciąganych przez ten duet, konstrukcja samochodu ewoluowała, aby wreszcie osiągnąć swój ostateczny, optymalny, jak się wydaje kształt. Samochód został podniesiony, wyposażony w większe koła i profesjonalne opony, przybył mu również chwyt powietrza, tzw „snorkel” na poziomie dachu, co pozwala na pokonywanie całkiem głębokich przeszkód wodnych bez obaw o zniszczenie silnika, poprzez zassanie do jego wnętrza wody. Całość została zabudowana zewnętrzną klatką bezpieczeństwa, stanowiącą jednocześnie punkt zaczepienia dla potężnego podnośnika, na co dzień podróżującego na przedniej kracie, wielokrotnie  ratującego samochód i jego załogę z najgorszych opresji. Na „stałym wyposażeniu” znajdują się specjalne trapy, z których szybko powstaje niewielki, lecz jakże przydatny czasami mostek, wszelkiego rodzaju liny, taśmy, chroniące drzewa podczas używania wyciągarki, szekle, oraz zestaw narzędzi pozwalający na bieżąco usuwać ewentualne usterki powstałe podczas pokonywanych przez samochód przeszkód. W wyniku zdobytych doświadczeń, w przeszłości raz po raz wyciągając UAZa z błota siłą własnych mięśni przy użyciu tirfora, czyli ręcznej wyciągarki, załoga dzisiaj nie waha się ani chwili przed wjazdem w najbardziej niedostępne miejsca, wielokrotnie ratując z opresji kolegów z gorzej wyposażonymi autami, czy, powiedzmy sobie otwarcie, mniejszymi umiejętnościami, bowiem w tym sporcie obowiązuje powiedzonko: „nie wóz się liczy a woźnica..”    

Kiedy jednak ciężki UAZ zdecydowanie i stanowczo odmawia posłuszeństwa, robiąc tym samym Marcinom wbrew, jedynym pojazdem, który jest w stanie wyciągnąć go z opresji, jest ważący 2200 kg, również gruntownie przebudowany i wyposażony w wiele przydatnych w terenie akcesoriów Nissan Patrol, należący do niżej podpisanego. W moim przypadku też zaczęło się od czternastoletniego UAZa, kupionego w roku 2000. Pierwsze kroki w terenie stawiałem głównie w okolicach Jamnej, oraz wzdłuż Dunajca od Charzewic po Zakliczyn, gdzie „nadziać się można” na wiele naturalnych, bardzo wymagających przeszkód terenowych. Narzekałem wówczas, że samotne wyjazdy w teren to duża niedogodność, ze względu na brak asekuracji ze strony innej ekipy i każda „wtopa” była równoważna z krajoznawczym spacerkiem do najbliższego gospodarstwa wyposażonego w traktor.

 

Gdybym już wtedy wiedział, że dawny kolega z licealnej klasy również zapadł na tą dziwną chorobę objawiającą się nieodpartą potrzebą regularnego upaprania się w błocie po szyję…

 

Na szczęście lepiej późno niż wcale. Kiedy w końcu dowiedziałem się, że w Brzesku są pasjonaci takiego sposobu spędzania wolnego czasu, była ich już całkiem spora, jak na rozmiary naszego miasta, grupa.

 

Bartosz Idzi, tak zasmakował we wspólnych z Marcinami wyjazdach UAZem, że sam niebawem stał się szczęśliwym posiadaczem jednego z najbardziej sprytnych w terenie, ze względu na swoje właściwości konstrukcyjne, samochodu – Suzuki Samurai’a, który choć jeszcze w wersji „cywilnej” i tak dzielnie pokonuje wszelkie pojawiające się po drodze przeciwności losu. (W razie czego zawsze do dyspozycji są więksi bracia ;-)) Bartosz planuje stopniowo gruntownie przebudować swój samochód, a wtedy, jak pokazują obserwacje wyników załóg startujących na tych samochodach w rajdach  organizowanych w różnych częściach kraju („zagłębiem” tych samochodów jest Bielsko Biała, gdzie działa prężny klub Suzuki), będzie z pewnością dysponował groźnym orężem w przeprawach po bezdrożach.

 

W tej samej klasie (pod względem rozmiarów auta) „upala” swój sprzęt, Daihatsu Ferozę, Rafał Hamielec - jedyna osoba w naszym towarzystwie, która potrafi bezbłędnie sprawić, że tirfor zamiast jałowo przeciągać przez swoje wnętrze linę, wyciąga skutecznie zaczepione do jej drugiego końca „wklejone” pojazdy. Druga etatowa funkcja Rafała to jazda „na szpicy” peletonu – najbardziej doświadczony i rozsądny klubowicz świetnie sprawdza się jako przewodnik i nieoceniona pomoc w razie kłopotów na trasie, które, jak łatwo się domyślić, zawsze komuś się zdarzają.

 

Adam Brożek ze swoim Nissanem Terrano o charakterystycznym pro-fil’u, oraz Romek Kita, wcześniej jeżdżący Mitsubishi Pajero, teraz budujący od podstaw terenowego UAZa, to również stali uczestnicy wypraw. Obaj wyposażeni w mocne, benzynowe silniki zasilające ich samochody, słyną z bardzo charakterystycznego, aczkolwiek jak dotąd całkowicie skutecznego w ich przypadku stylu pokonywania najtrudniejszych przeszkód, znanego również jako „pełna szpula!”.

 

Całkiem niedawno do powyższego grona dołączyli Łukasz Michalczyk (Łada Niva pick-up), oraz startujący już swoim samochodem, podobnie jak autor niniejszego tekstu, w organizowanym przez krakowski Klub Żubry 4x4 pucharze GRAND PRIX KÄRCHER 4X4, Rafał Czoba z rumuńskim Muscelem po modyfikacjach poprawiających jego „wrodzone” możliwości terenowe. Rafał to również wszechstronna „złota rączka”, dzięki czemu z każdej sytuacji potrafi znaleźć szczęśliwe wyjście.

 

Dużą sensację wśród wszystkich zainteresowanych spowodowało pojawienie się w naszym gronie autobusu, jak żartobliwie nazywamy długą wersję Opla Frontery, należącą do Krzyśka Babicza. Początkowo wszyscy pobłażliwie spoglądali na ten samochód pod kątem jego możliwości terenowych – na szosowych oponach, bez żadnych przeróbek, nie wydawał się być odpowiednim sprzętem do katowania w terenie. Jednak i tym razem reguła o woźnicy sprawdziła się w stu procentach. Krzysiek, startujący jakiś czas temu w samochodowych rajdach na torze, oraz w KJS-ach, Peugeot’em 205 1,9, swoje zamiłowanie do sportowej jazdy samochodem, podobnie jak jego nieco bardziej znany w rajdowym świecie imiennik – Krzysztof Hołowczyc, przerzucił na jazdę terenową. Dzięki temu autobus prowadzony pewną ręką dociera do najbardziej oddalonych i niedostępnych przystanków ;-)) Fakt, że czasem z pomocą ludzkiej wyciągarki, ale za to na drodze utwardzonej auto to oferuje komfort jazdy nieosiągalny w żadnym innym z naszych klubowych pojazdów.

 

Kiedy podczas naszej kolejnej wyprawy na umówiony sygnał stawiło się siedem załóg, postanowiliśmy, że warto byłoby zarejestrować klub, dzięki czemu mielibyśmy możliwość propagowania tego sportu w naszym mieście, w którym zauważyć można coraz więcej samochodów z napędem na obie osie. Co prawda z reguły są to samochody typowo drogowe i w dodatku raczej drogie, ale kto połknie terenowego bakcyla, ten nigdy nie zazna spokoju i nie uwolni się od natrętnych myśli o kolejnych przeróbkach swojego pojazdu umożliwiających bezstresowy wjazd w najgorsze choćby wertepy.

 

Jako klub mamy ściśle określone plany i chcemy stopniowo je realizować. Naszym ogromnym marzeniem jest bliska współpraca ze służbami leśnymi. Jesteśmy przekonani, że zwłaszcza w obliczu zbliżającej się zimy moglibyśmy być pomocni w wielu sprawach, jak choćby w dostarczaniu karmy do trudno dostępnych paśników, czy też w wypełnianiu jakichkolwiek innych powierzonych nam obowiązków, których wykonanie z pożytkiem dla wszystkich jednocześnie sprawiłoby nam mnóstwo frajdy.

 

Całkiem niedawno w Porąbce, gdzie często jeździmy, pomagaliśmy w usuwaniu z duktów leśnych powalonych przez wichurę drzew. Dla nas była to wspaniała zabawa a dla mieszkańców, którym udrożniliśmy przejazd stało się to wymierną korzyścią. Bardzo liczymy na tą współpracę, bowiem obcowanie z przyrodą jest podstawową zaletą tego sportu. W swoich terenowych poczynaniach zawsze używamy wszystkich możliwych zabezpieczeń, jak choćby taśm okalających drzewa przy wyciąganiu samochodów wyciągarką, aby najmniejszy nawet listek nie spadł z ich korony. Potrafimy przez kilka minut manewrować mało zwrotnymi półciężarówkami, byle tylko nie „nadepnąć” rosnącej sobie obok rośliny. Bowiem tylko woźnica, woźnica…

 

Wciąż chcemy eksplorować tereny „przydunajcowe”, gdzie w nieco księżycowych warunkach żwirowni można zweryfikować swój sprzęt, jednocześnie przeprawiając się przez rzekę w miejscach, gdzie jak dotąd o moście nikt nie pomyślał.

 

Marzy nam się zbudowanie w Brzesku lub jego okolicach toru do jazdy terenowej z prawdziwego zdarzenia. Nie wymaga to wielu nakładów (oprócz samej działki potrzebna jest głównie koparko-spycharka a mogłoby takie miejsce stać się atrakcją naszego miasta, gdzie można byłoby organizować zawody przyciągające załogi z innych miast (wiemy przecież, że nawet w nieodległej Bochni działa kilku fanatyków off-road’u, którym chcemy niniejszym przekazać serdeczne pozdrowienia i zaproszenie do wspólnych wyjazdów).

 

Jesteśmy niewątpliwie Mocną Drużyną, a to już powoduje u nas pewne skojarzenia co do możliwości pozyskania ewentualnych sponsorów będących ściśle związanych z naszym miastem a jednocześnie świetnie „wpisujących się” w ten sport, bo każdy wspólny wyjazd komentowany jest wieczorem w szerokim gronie przy szklanicy pewnego szlachetnego napoju. Poza tym off-road, to sport, który integruje uczestników jak mało który. Zawsze jest się pewnym, że w razie potrzeby kolega z samochodu obok (czy raczej z tyłu lub z przodu) udzieli wszelkiej koniecznej pomocy a wspólna satysfakcja po osiągnięciu trudno dostępnego celu jest niemożliwa do opisania i zrozumiała tylko dla tych, którzy jej doświadczyli.

  

Poruszając się po stale zagęszczającej się mapie polskiego sportu terenowego, widzimy jak w niektórych miejscach tworzą się z zapału wąskiego grona pasjonatów okresowe Mekki posiadaczy samochodów 4x4. Wystarczy „tylko” dobra organizacja, wytyczenie ciekawej i trudnej trasy, która z roku na rok obrasta legendą i już w wyznaczonym terminie do celu przybywa spory tłumek właścicieli nieco UFO - podobnie wyglądających pojazdów, którzy bawiąc się w danym miejscu zostawiają jednocześnie spore nakłady w kasach lokalnych właścicieli bazy noclegowej, restauracji, sklepów, stacji benzynowych czy warsztatów mechanicznych…

 

Na całym świecie trwa rozwój tego sportu. Polska goni zagranicę także i w tym względzie, dlatego mocno wierzymy, że nasz region może zapewnić sobie stałą, mocną pozycję w tej dziedzinie – przecież mieszkamy w przepięknym miejscu, czego często sami nie zauważamy a co świetnie widzę, przemieszczając się bardzo często (już normalnym, osobowym samochodem) z jednego krańca naszego kraju na drugi. Okolice Czchowa na przykład, to według mnie jeden z najpiękniejszych i najbardziej malowniczych zakątków Polski. Ale wystarczy pojechać do Porąbki i wspiąć się na okalające ją wzgórza – zapewniam, że widok i „okoliczności przyrody” zapierają dech w piersiach.

   

mieszko musiał

 

grudzień, 2004