Sześcioro dzieci Stefanii i Bazylego Łozów

 Człowiek, który zapomina o historii - traci swoją tożsamość. Jeżeli zapomina o przeszłości, nie ma prawa tworzyć przyszłości. Te i inne sentencje można odnieść do historii Ojczyzny, historii rodzinnej miejscowości, czy wreszcie do historii własnego rodu - każdego z nas.

Głównym tematem tego artykułu są krótkie biografie sześciorga rodzeństwa jednej z brzeskich rodzin. Byli wśród nich prof. medycyny, dyplomata i artysta-malarz znany po obu stronach Atlantyku, inżynier, który produkował struny między innymi dla zespołu The Beatles, posiadacze orderu „SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA” za pomoc i ukrywanie w czasie okupacji żydowskiego dziecka.

Jest czwartek, 18 stycznia 2007 roku. W piękny słoneczny - aczkolwiek trochę mroźny - poranek, zaśnieżoną i trochę oblodzoną drogą udajemy się wraz z Barbarą Folmer do domu Pani Heleny ŁOZA-SKROBOTOWICZ. Niepowtarzalny urok - tak dawno oczekiwanej scenerii zimowej - tworzą zwisające gałęzie drzew, przyozdobione białym puchem. W domu, wita nas starsza Pani, elegancka i bardzo gościnna. Wchodzimy do pokoju, w którym aż roi się od wszelakiego rodzaju pamiątek rodzinnych, utrwalających wiecznie żywą historię rodu ŁOZÓW. Na stole jest już gotowa zastawa kawowa. Pełnoprawnym „członkiem rodziny” pani Heleny jest CIKUSIA - uroczy piesek, który przez cały czas nam towarzyszy. Po przedstawieniu celowości naszej wizyty, rozpoczyna się „erupcja” pytań kierowanych do pani Heleny. Już na samym początku naszej konwersacji, mój zachwyt wzbudziła ogromna pojemność i trzeźwość umysłu naszej rozmówczyni. Bez żadnych dodatkowych pomocy, pani Helena – mimo swojego wieku - niemalże z zegarmistrzowską precyzją podaje nazwiska, adresy, daty - czasami porę dnia, a nawet warunki atmosferyczne towarzyszące wydarzeniom sprzed ponad 60-ciu lat.

 

Matecznik rodziny ŁOZÓW znajduje się na Ziemi Lwowskiej. Korzenie rodzinne możemy odnaleźć w miejscowości Sokal k. Lwowa. Tam urodził się BAZYLI ŁOZA, który w sprawach służbowych przybył w okolice Tarnowa i tutaj poznał STEFANIĘ DUDA. Wnet owa znajomość przerodziła się w uczucie, które - poprzez wzajemną miłość dwojga ludzi - znalazło swój „finał” przed ołtarzem. W kolekcji pamiątek rodzinnych zachował się przepiękny portret ślubny z okresu przedwojennego. Owocem tej miłości było sześcioro dzieci, których historię pokrótce postaram się przedstawić. O tym, jak wielkie znaczenie dla rodziny ŁOZÓW miało wychowanie w duchu patriotyzmu, jak wielki wysiłek i starania czyniono dla rozwoju nauki i edukacji swoich potomków, jaką rangę stanowił najwyższy kapitał – WIEDZA, którą w owym czasie wcale nie było tak łatwo zdobyć świadczą bardzo bogate życiorysy ich dzieci.

 

Najstarszy syn EMIL, urodził się 13 maja 1912 roku w miejscowości Płaza koło Chrzanowa. Dzieciństwo i młodość spędził w Brzesku. W 1931 roku ukończył Państwowe Gimnazjum w Brzesku i zdał egzamin maturalny. Następnie rozpoczął studia na wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. W dniu 1 marca 1939 roku otrzymał dyplom lekarza medycyny. W czasie studiów osobiście poznał franciszkanina - ojca Maksymiliana Marię Kolbego - obecnie wyniesionego na ołtarze do godności świętych. Tam wspólnie redagowali – ukazującą się do dnia dzisiejszego gazetę pt. Rycerz Niepokalanej”. Emil zajmował się działem medycznym. W czasie wojny Emil był lekarzem wojskowym. Pełnił wiele funkcji, m.in. był kierownikiem szpitala i ordynatorem Domu Ozdrowieńców w Warszawie. Zorganizował punkt sanitarny przy ul. Krasickiego - a po jego zbombardowaniu - uruchomił szpitalik przy ul. Pilickiej w Warszawie. Przebywał także w obozie w Pruszkowie. Po zwolnieniu z obozu, doktor Łoza powrócił w rodzinne strony i podjął się pełnienia posługi medycznej w Uszwi - oddalonej o 7 km od Brzeska - notabene mojej rodzinnej miejscowości.

Po zakończeniu wojny, Emil ŁOZA rozpoczął karierę naukową na Uniwersytecie Łódzkim, w katedrze prof. Stanisława Kapuścińskiego, jako asystent w Klinice Dermatologicznej. Prowadził badania w zakresie biochemii skóry. Po zrobieniu specjalizacji z dermatologii, przeniósł się do Zakładu Chemii Fizjologicznej. W 1951 roku obronił doktorat w Akademii Medycznej w Łodzi, a już w roku 1953, rozpoczął przewód habilitacyjny z dziedziny nukleoproteidów łusek łuszczycy. W rezultacie Komisja Kwalifikacyjna dla Pracowników Nauki dała mu nominację na docenta.

Z dniem 1 stycznia 1968 roku objął funkcję kierownika Zakładu Biochemii Uniwersytetu Łódzkiego. W tym samym roku otrzymał także tytuł profesora honorowego Uniwersytetu Lekarskiego w Kongo (Afryka). Emil Łoza kontynuował także naukę na zagranicznych uczelniach. Studiował m.in. w Instytucie Pasteur’a w Paryżu, Instytucie Biochemii i Genetyki w miejscowości Gif sur Yvette pod Paryżem, a także w Instytucie Nobla w Sztokholmie. W 1975 roku otrzymał tytuł nadzwyczajnego nauk przyrodniczych, nadawany w wówczas przez Radę Państwa. Ostatnie 12 lat swojego życia spędził w Brzesku.

Za wybitne osiągnięcia naukowe i całokształt działalności, otrzymał wiele odznaczeń, m.in. Krzyż Maltański, Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i wiele innych. Emil ŁOZA zmarł 3 marca 1998 roku. Miał 86 lat. Jest pochowany w rodzinny grobowcu na cmentarzu komunalnym w Brzesku.

 

Drugi z kolei potomek Bazylego i Stefanii ŁOZÓW, urodził się 11 września 1913 roku. Miał na imię ROMAN. Od najmłodszych lat ujawniał talent malarski. Po zdaniu egzaminu dojrzałości w brzeskim gimnazjum - ku zaskoczeniu – rozpoczął studia w Akademii Handlowej w Krakowie.

W latach 1937-1939 pracował w biurze konsularnym w Ostrawie, a następnie w Opolu. W czasie wojny walczył w Brygadzie Strzelców Podhalańskich pod Narwikiem.

W latach 1940-1945 przebywał w obozie we Francji, a później w niemieckim Limburgu nad rzeką Lahn. Podczas pobytu w obozie, poznał Alberta Gauthier’a oraz Lavill’a - dwóch francuskich artystów, którzy namówili go, aby wykorzystał swoje zdolności i zaczął zajmować się sztuką - a w szczególności malarstwem.

Po wojnie Roman Łoza rozpoczął studia malarskie w pracowni znanego artysty prof. Narbonne’a w Ecole Nationale Superieure des Baux Arts. Jego talent wnet został dostrzeżony przez wybitych znawców sztuki nie tylko we Francji, ale także w innych krajach. Weny twórczej do malowania obrazów poszukiwał w Nicei, Martigue, Mentonie, Normandii. Malował także na Sycylii i Casablance. W 1956 roku poślubił Francuzkę Yvette Jordan, z którą wyjechał na stale do USA. Tam aktywnie uczestniczył w działalności kulturalnej wśród Polonii Amerykańskiej. Nie sposób wymienić całego bogactwa dorobku artystycznego Romana Łozy.

Tylko podczas pobytu w niemieckim obozie w Limburgu namalował ponad 400 obrazów - głównie portrety współwięźniów. Część pamiątek znajduje się w rodzinnych zbiorach w Brzesku.

W okresie jego pobytu we Francji też powstało kilkadziesiąt obrazów, m.in. portret matki i autoportret. Jego prace były eksponowane na wystawie w Salon d’Hiver, Salon Art Libre i Prix Peinture.

Po przeprowadzce do USA, artysta skupił się na malowaniu portretów i pejzaży, miast i dzielnic zamieszkałych przez Amerykanów polskiego pochodzenia. więcej-->>

Artysta namalował także przepiękny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który został wykonany niecodzienną techniką. Mianowicie obraz jest namalowany na jedwabiu i - co ciekawe - jest widoczny z obu stron, dokładnie taki sam.

Obecnie to unikatowe dzieło znajduje się w kościele św. Jakuba w Brzesku, gdzie niebawem ma powstać muzeum Ziemi Brzeskiej. Roman ŁOZA zmarł 12 marca 1988 roku w Kempton (ST Illinois) w USA. Miał 75 lat. Jego prochy spoczywają w rodzinnym grobowcu na cmentarzu komunalnym w Brzesku.

 

 

W 1915 roku, w rodzinie państwa ŁOZÓW urodziła się córeczka. Nadano jej imię IRENA. Mieszkała w Brzesku. Wyszła za mąż za ANTONIEGO NOWAKA. Mieli trójkę dzieci (Adama, Bogusię i Barbarę). Z zawodu była pielęgniarką. Większą część swojego życia przepracowała w swoim zawodzie. Wspierała chorych w brzeskim szpitalu, a także w specjalistycznym szpitalu leczenia dróg oddechowych w Rabce. Irena Nowak zmarła 26 grudnia 1999 roku. Miała 84 lata. Jej ciało spoczywa na cmentarzu komunalnym w Brzesku.

 

Czwartym dzieckiem w rodzinie Łozów, był ALEKSANDER. Urodził się w 1916 roku. Edukację podstawową pobierał w Brzesku Tu też uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie kontynuował naukę na studiach wyższych w Krakowie. Ukończył wydział odkrywkowy w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Pracował w różnych miastach na terenie Polski, jak również poza granicami kraju. Wspólnie z panem Wincentym Zydroniem przyczynili się do lokacji Fabryki Opakowań Blaszanych - właśnie w Brzesku (obecny CAN-PACK). Jego żona – HALINA – pochodziła z Poznania, ale większą część życia spędził jednak w Brzesku. Tutaj prowadził m.in. zakład produkcji strun gitarowych. Samodzielnie wymyślił własną maszynę do produkcji tychże strun. Uznanie i renoma jego produktów, szybko rozeszła się nie tylko po Polsce, ale i poza granicami kraju. Prawdopodobnie jego klientami byli członkowie legendarnego zespołu THE BEATLES.

W dowód uznania jego pomysłowości i jakości produkowanych wyrobów, otrzymał nawet propozycję objęcia stanowiska dyrektora wytwórni strun i innych akcesoriów muzycznych w Poznaniu. Aleksander ŁOZA zmarł 16 marca 1974 roku. Miał zaledwie 58 lat. Jego ciało spoczywa w rodzinnym grobowcu na cmentarzu komunalnym w Brzesku. W 2006 roku, w wieku 54 lat zmarł jego syn - WOJCIECH. Żona Halina wraz z córką EWĄ mieszkają w Krakowie.

 

W 1921 roku, rodzina Łozów znowu miała powód do radości. Na świat przyszedł kolejny syn - EUGENIUSZ. Był on był bardzo utalentowanym dzieckiem, ale niestety był dzieckiem głuchoniemym. Mimo swojego upośledzenia, dzielnie znosił wszelkie trudności życiowe - o czym świadczy jego barwy i bogaty życiorys. Staraniem ojca, który - jak wspomniałem we wstępie - przykładał ogromną wagę do wykształcenia swoich dzieci, Eugeniusz ukończył we Lwowie, przy ulicy Łyczakowskiej - prowadzoną przez siostry zakonne - specjalną szkołę podstawową dla dzieci niesłyszących - jedyną tego typu szkołę w całej Rzeczpospolitej. Siedmioletni Eugeniusz przez 8 lat przebywał poza domem rodzinnym, pobierając nauki we wspomnianej szkole. Oczywiście między czasie odwiedzał rodzinę i był także odwiedzany w szkolnym internacie. Po ukończeniu szkoły podstawowej, kontynuował praktykę zawodową w zakładzie krawieckim pana Raczyńskiego (dzisiejsza ulica Spółdzielcza - obok Domu Towarowego), gdzie zdobył dyplom czeladnika. Jednak krawcem tak naprawdę nigdy nie był - jak mówi Pani Helena - pasją brata było narciarstwo, muzyka i tańce. Jeśli narciarstwo - to góry, a jeśli góry to co? Oczywiście, że Zakopane. Większość część swojego życia postanowił właśnie tam spędzić. Aktywnie udzielał się w regionalnym zespole folklorystycznym, z którym wielokrotnie wyjeżdżał za granicę. Pracował w Spółdzielni Inwalidów i tam poznał swoją przyszła żonę MARIĘ. Z tego związku urodziła się trójka dzieci (Jerzy, Zygmunt, Bożena). Z grupy rodzeństwa, tylko Jerzy posiadał w pełni sprawny zmysł mowy i słuchu. Zygmunt i Bożena byli również dziećmi niesłyszącymi. Oboje ukończyli edukację w przedszkolu dla niesłyszących w Śródborowiu k./Warszawy, a następnie w szkole specjalnej w Krakowie. Mimo wszystko, potrafili sobie ułożyć życie. Pewnego dnia do Zakopanego przyjechała wycieczka ze Szwecji. Była to grupa ludzi głuchoniemych, którzy zwiedzali atrakcje turystyczne Zakopanego i - jak mówi Pani Helena - być może oglądali występ zespołu folklorystycznego. Właśnie wtedy, podczas spotkania z uczestnikami tej wycieczki, strzała Amora „dosięgła” właśnie serca BOŻENKI - córki Eugeniusza. Poznała Szweda, z którym wyjechała i postanowiła resztę życia spędzić u jego boku. W niedługim czasie ZYGMUNT – jej brat, również wyjechał do Szwecji, a stamtąd przeprowadził się do Nowego Jorku. Tam ożenił się z Amerykanką - również osobą niesłyszącą, która pełniła funkcje szefa Związku Głuchoniemych USA. Obecnie mieszkają na Florydzie. Nie mają dzieci.

 

Szóstym dzieckiem w rodzinie Łozów była HELENA. Nie wypadało mi pytać kobietę o wiek, gdyż powszechnie wiadomo, że kobieta ma tyle lat – na ile wygląda i na ile sama się czuje. Pani Helena sama o sobie mówi, że „jest wcześnie urodzona”. Ja zaś mogę powiedzieć, że potęga Jej umysłu klasyfikuje ją do „wiecznej młodości”.

Pani Helena z ogromną precyzją odtwarza nam pierwsze dni po wybuchu II wojny światowej. Głęboko w Jej pamięci pozostała data 5 września 1939 roku, tj. dzień, w którym został zbombardowany transport kolejowy w lesie Słowińskim. Zginęło wtedy kilkaset niewinnych ludzi. „Kawałki ludzkiego ciała, rąk i nóg leżały pomiędzy drzewami, które płonęły żywym ogniem. Mimo okalającego ognia, stojąca nieopodal w słowińskim lesie kapliczka Matki Boskiej Częstochowskiej cudem uratowała się od spalenia – wspomina Pani Helena. Ogromny huk artylerii ciężkiej, a także „efekty świetlne” będące następstwem bombardowania jeszcze bardziej dopełniały zgrozy, jaką niosła za sobą wojna.

Pani Helena wraz z ojcem Bazylim, bratem Eugeniuszem, szwagrem Antonim postanowili opuścić rodzinny dom – mieszczący się wtedy przy ul. Dzierżyńskiego nr 45 (dzisiejsza Okulickiego) – i udać się w kierunku na Tarnów, uciekając przed zbliżającym się atakiem. W domu została matka STEFANIA i druga córka IRENA. Do ucieczki przyłączył się jeszcze sąsiad pan Stankiewicz – ówczesny sędzia brzeskiego Sądu. Dotarli w okolice Radłowa i tam napotkali na linię oporu. Pani Helena do dziś pamięta ustawione działa i rozstawiony obóz polskiego wojska. Nagle niespodziewany huk od wystrzału artylerii ciężkiej powalił na ziemie Jej ojca – Bazylego ŁOZA. Początkowo córka myślała, że został ranny odłamkiem. Zaczęła wołać o pomoc. Będący w pobliżu lekarz wojskowy stwierdził zgon - ale nie skutek obrażeń zewnętrznych, lecz w skutek ataku serca. Pan Bazyli został pochowany przez miejscowych chłopów na lokalnym cmentarzu.

Po kilku tygodniach wojennej tułaczki, „jak emocje trochę opadły” Pani Helena wraz z bratem Eugeniuszem i szwagrem Antonim postanowili powrócić do Brzeska. Po drodze napotkali jadącą wozem rodzinę Wojsów i Kubalów, która z całym dobytkiem tez wracała do Brzeska, gdyż napotkali oni - nadchodzącą od wschodu - drugą linie frontu. Nie można sądzić, że powrót do Brzeska był aż tak szczęśliwy. Przecież wróciliśmy do domu o „jednego mniej”. Na moich oczach umarł przecież mój ojciec - wspomina Pani Helena.

Po dwóch miesiącach Pani Helena - wraz innymi członkami rodziny - ponownie udali się do Biskup Radłowskich, aby odszukać mogiłę ojca. We wsi były dwa cmentarze – rosyjski oraz niemiecki. Oba z okresu I wojny światowej. Ponieważ Bazyli ŁOZA był funkcjonariuszem mundurowym - ale nie żołnierzem zawodowym, stąd tez miejscowi chłopi pochowali jego ciało na cmentarzu niemieckim. Pani Helena wraz grupą towarzyszących Jej mężczyzn, postanowili dokonać „obdukcji” zawartości świeżo okopanych mogił, aby mieć całkowitą pewność, co do miejsca faktycznego spoczynku ojca. Po konsultacji w miejscową ludnością odkopali mogiłę i jednoznacznie potwierdzili autentyczność grobu Bazylego ŁOZA.

Do 1986 roku grób był systematycznie odwiedzany przez rodzinę, a nawet przez różne wycieczki zagraniczne - zazwyczaj niemieckie. W tym samym roku Pani Helena postanowiła rozpocząć procedurę ekshumacyjną. Oprócz mnogości spraw administracyjnych - przede wszystkich władz sanitarnych, konieczne było także odnalezienie świadków, którzy mogliby zaświadczyć o tym, że wskazana mogiła kryje zwłoki właśnie tej osoby. Udali się na plebanie, ale miejscowy ksiądz niewiele wiedział o wydarzeniach sprzeda prawie 50-ciu lat. W czasie wojny nie prowadzono przecież księgi zgonów, tzw. Liber Mortuorum.

Tymczasem nieopodal plebani przechodził właśnie Pan Bartnik, który - jak się okazało - był jednym z uczestników pochówku Pana Bazylego w 1939 roku. A zatem był już drugi świadek. Przypomnę, że jednym była córka Bazylego - Pani Helena Łoza-Skrobotowicz, naoczny świadek wydarzeń sprzed prawie 50-ciu lat. Po uzyskaniu kompletów niezbędnych dokumentów urzędowych, specjalistyczna ekipa dokonała ekshumacji grobu i przewiezienia doczesnych szczątków na cmentarz komunalny w Brzesku. W momencie ekshumacji, zachowała się jeszcze metalowa klamra od munduru - dodaje Pani Helena.

Na uwagę zasługuje także pewne zjawisko, którego do dnia dzisiejszego Pani Helena nie może zrozumieć. Otóż, w 1986 roku, kiedy Pani Helena podjęła decyzje o ekshumacji grobu Bazylego ŁOZA, udając się do proboszcza parafii, na której znajdował się cmentarz, chciała po drodze – jak zwykle - odwiedzić grób ojca, który niebawem miał być przeniesiony do Brzeska. Grób znajdował się w pobliżu bramy głównej. Jakież było Jej zaskoczenie gdy zobaczyła, że na grobie pali się znicz - dokładnie taki sam jak Ona przyniosła i trzymała w ręku.

Świadkami tego wydarzenia był Jej mąż - Józef Skrobotowicz oraz szwagier Antoni. Pani Helena nie przypomina sobie, aby na przestrzeni blisko 50-ciu lat „KTOŚ” inny - poza Nią - kiedykolwiek przynosił znicze, kwiaty, czy opiekował się grobem. Zjawisko to, jest dla Pani Heleny do dnia dzisiejszego nie wyjaśnione. Najprawdopodobniej, znicz mogła zapalić jakaś osoba z wycieczki, która odwiedzała cmentarz niemiecki. Wycieczki od wielu lat przyjeżdżały do Biskupic Radłowskich, ale nigdy wcześniej nikt nie zapałał znicza na grobie Bazylego ŁOZA, na którym zresztą widniała tabliczka z jego nazwiskiem.

Rok później po uroczystościach pogrzebowych Bazylego, dokładnie 13 lutego 1987 roku zmarła Jego żona - STEFANIA. Miała 97 lat. Jest pochowana w rodzinny grobowcu na cmentarzu komunalnym w Brzesku.

W dniu 14 października 2003 roku, zmarł JÓZEF Skrobotowicz – mąż pani Heleny. Jest pochowany w rodzinny grobowcu na cmentarzu komunalnym w Brzesku.

 I tak, oto zbliżaliśmy się do końca naszej retrospektywnej „wędrówki” po historii rodziny Łozów, gdy pojawił się jeszcze temat brzeskich Żydów. Otóż okazało się, że Pani Helena - jak również inni członkowie rodziny, a mianowicie Eugeniusz Łoza – Jej niesłyszący i niemówiący brat, Irena Łoza-Nowak - Jej siostra oraz Stefania Łoza – Jej matka, są odznaczeni medalem „SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA", przyznawanym przez Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie za pomoc Żydom w czasie II wojny światowej.

Tylko Irena była osobiście w Izraelu i tam w 1984 r. posadziła drzewko w Alei Zasłużonych. Początkowo Pani Helena – poprzez swoją skromność - nie chciała w ogóle mówić o szczegółach pomocy, ale po pewnym czasie się udało mi się nawet zobaczyć medal i dyplom honorowy.

Otóż w czasie wojny, Jej brat Eugeniusz - mimo iż był niesłyszącym i niemówiącym, potrafił się zaprzyjaźnić ze swoim rówieśnikami na mieście. Często chodził do Pana Herberta, który był introligatorem. Tam poznał ojca chłopca o imieniu Joseph, którego przyprowadził do domu, w którym mieszkała rodzina Łozów. Ojciec dziecka był także głuchoniemy. Chłopiec wychowywał się u nich, do zakończenia wojny. Pani Helena nazwała go imieniem Marek. Aktualnie ów człowiek mieszka w Izraelu. Podczas każdego pobytu w Polsce, zawsze odwiedza Panią Helenę w Brzesku. Często przesyła korespondencje i nigdy nie zapomina o życzeniach na święta Bożego Narodzenia - pomimo, iż są to święta, których nie ma w kalendarzu żydowskim.

Ów Pan o imieniu Joseph vel Marek doskonale mówi i pisze w języku polskim. Sam nie ma żadnych wątpliwości, że jest to wyłącznie zasługa Pani Heleny, która zajmowała się Jego edukacją w czasie wojny.

Oprócz medalu i dyplomu każdy laureat ma posadzone własne drzewko w Alei Zasłużonych Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie oraz tabliczkę z imieniem i nazwiskiem w języku polskim i hebrajskim. Na załączonym zdjęciu widzimy szczególny napis „GŁUCHONIEMY SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA”. Tekst ten odnosi się do Eugeniusza ŁOZY. Dla podkreślenia szczególnej wagi heroiczności Jego czynów, dopisano słowo „GŁUCHONIEMY”, co jest swoistym precedensem.

Marek BIAŁKA

Brzesko, styczeń 2007 rok

Serdecznie dziękuję Helenie Skrobotowicz za podzielenie się, za moim pośrednictwem z internautami, losami swojej rodziny, autorowi Portalu Zbigniewowi Stós za zainspirowanie tematu i Barbarze Folmer za pomoc w zebraniu materiałów.