Sześcioro dzieci Stefanii i Bazylego Łozów
Człowiek, który zapomina o historii - traci swoją tożsamość. Jeżeli
zapomina o przeszłości, nie ma prawa tworzyć przyszłości. Te i inne
sentencje można odnieść do historii Ojczyzny, historii rodzinnej
miejscowości, czy wreszcie do historii własnego rodu - każdego z nas.
Głównym tematem tego artykułu są krótkie
biografie sześciorga rodzeństwa jednej z brzeskich rodzin. Byli wśród
nich prof. medycyny, dyplomata i artysta-malarz znany po obu stronach
Atlantyku, inżynier, który produkował struny między innymi dla zespołu
The Beatles, posiadacze orderu „SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA” za
pomoc i ukrywanie w czasie okupacji żydowskiego dziecka.
Jest
czwartek, 18 stycznia 2007 roku. W piękny słoneczny - aczkolwiek
trochę mroźny - poranek, zaśnieżoną i trochę oblodzoną drogą
udajemy się wraz z Barbarą Folmer do domu Pani Heleny
ŁOZA-SKROBOTOWICZ. Niepowtarzalny urok - tak dawno
oczekiwanej scenerii zimowej - tworzą zwisające gałęzie drzew,
przyozdobione białym puchem. W domu, wita
nas starsza Pani, elegancka i bardzo gościnna. Wchodzimy do
pokoju, w którym aż roi się od wszelakiego rodzaju pamiątek
rodzinnych, utrwalających wiecznie żywą historię rodu ŁOZÓW.
Na stole jest już gotowa zastawa kawowa. Pełnoprawnym „członkiem
rodziny” pani Heleny jest CIKUSIA - uroczy piesek, który
przez cały czas nam towarzyszy. Po przedstawieniu celowości
naszej wizyty, rozpoczyna się „erupcja” pytań kierowanych do
pani Heleny. Już na samym początku naszej konwersacji, mój
zachwyt wzbudziła ogromna pojemność i trzeźwość umysłu naszej
rozmówczyni. Bez żadnych dodatkowych pomocy, pani Helena – mimo
swojego wieku - niemalże z zegarmistrzowską precyzją podaje
nazwiska, adresy, daty - czasami porę dnia, a nawet warunki
atmosferyczne towarzyszące wydarzeniom sprzed ponad 60-ciu lat.
|
Matecznik
rodziny ŁOZÓW znajduje się na Ziemi Lwowskiej. Korzenie
rodzinne możemy odnaleźć w miejscowości Sokal k. Lwowa.
Tam urodził się BAZYLI ŁOZA, który w sprawach służbowych
przybył w okolice Tarnowa i tutaj poznał STEFANIĘ DUDA.
Wnet owa znajomość przerodziła
się w uczucie, które - poprzez wzajemną miłość dwojga ludzi -
znalazło swój „finał” przed ołtarzem. W kolekcji pamiątek
rodzinnych zachował się przepiękny portret ślubny z okresu
przedwojennego. Owocem tej miłości było sześcioro dzieci,
których historię pokrótce postaram się przedstawić. O tym, jak
wielkie znaczenie dla rodziny ŁOZÓW miało wychowanie w duchu
patriotyzmu, jak wielki wysiłek i starania czyniono dla rozwoju
nauki i edukacji swoich potomków, jaką rangę stanowił najwyższy
kapitał – WIEDZA, którą w owym czasie wcale nie było tak łatwo
zdobyć świadczą bardzo bogate życiorysy ich dzieci.
|
Najstarszy
syn EMIL, urodził się 13 maja 1912 roku w miejscowości
Płaza koło Chrzanowa. Dzieciństwo i młodość spędził w Brzesku. W
1931 roku ukończył Państwowe Gimnazjum w Brzesku i zdał egzamin
maturalny. Następnie rozpoczął studia na wydziale Lekarskim
Uniwersytetu Warszawskiego. W dniu 1 marca 1939 roku otrzymał
dyplom lekarza medycyny. W czasie studiów osobiście poznał
franciszkanina - ojca Maksymiliana Marię Kolbego - obecnie
wyniesionego na ołtarze do godności świętych. Tam wspólnie
redagowali – ukazującą się do dnia dzisiejszego gazetę pt.
„Rycerz Niepokalanej”.
Emil zajmował się działem medycznym. W czasie wojny Emil był
lekarzem wojskowym. Pełnił wiele funkcji, m.in. był kierownikiem
szpitala i ordynatorem Domu Ozdrowieńców w Warszawie.
Zorganizował punkt sanitarny przy ul. Krasickiego - a po jego
zbombardowaniu - uruchomił szpitalik przy ul. Pilickiej w
Warszawie. Przebywał także w obozie w Pruszkowie. Po zwolnieniu
z obozu, doktor Łoza powrócił w rodzinne strony i podjął się
pełnienia posługi medycznej w Uszwi - oddalonej o 7 km od
Brzeska - notabene mojej rodzinnej miejscowości.
Po zakończeniu wojny, Emil ŁOZA rozpoczął karierę naukową na
Uniwersytecie Łódzkim, w katedrze prof. Stanisława
Kapuścińskiego, jako asystent w Klinice Dermatologicznej.
Prowadził badania w zakresie biochemii skóry. Po zrobieniu
specjalizacji z dermatologii, przeniósł się do Zakładu Chemii
Fizjologicznej. W 1951 roku obronił doktorat w Akademii
Medycznej w Łodzi, a już w roku 1953, rozpoczął przewód
habilitacyjny z dziedziny nukleoproteidów łusek łuszczycy. W
rezultacie Komisja Kwalifikacyjna dla Pracowników Nauki dała mu
nominację na docenta.
Z dniem 1 stycznia 1968 roku objął funkcję kierownika Zakładu
Biochemii Uniwersytetu Łódzkiego. W tym samym roku otrzymał
także tytuł profesora honorowego Uniwersytetu Lekarskiego w
Kongo (Afryka). Emil Łoza kontynuował także naukę na
zagranicznych uczelniach. Studiował m.in. w Instytucie Pasteur’a
w Paryżu, Instytucie Biochemii i Genetyki w miejscowości Gif sur
Yvette pod Paryżem, a także w Instytucie Nobla w Sztokholmie. W
1975 roku otrzymał tytuł nadzwyczajnego nauk przyrodniczych,
nadawany w wówczas przez Radę Państwa. Ostatnie 12 lat swojego
życia spędził w Brzesku.
Za wybitne osiągnięcia naukowe i całokształt działalności,
otrzymał wiele odznaczeń, m.in. Krzyż Maltański, Złoty Krzyż
Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i wiele
innych. Emil ŁOZA zmarł 3 marca 1998
roku. Miał 86 lat. Jest pochowany w rodzinny grobowcu na
cmentarzu komunalnym w Brzesku.
|
Drugi
z kolei potomek Bazylego i Stefanii ŁOZÓW, urodził się 11
września 1913 roku. Miał na imię ROMAN. Od najmłodszych
lat ujawniał talent malarski. Po zdaniu egzaminu dojrzałości w
brzeskim gimnazjum - ku zaskoczeniu – rozpoczął studia w
Akademii Handlowej w Krakowie.
W latach 1937-1939 pracował w biurze konsularnym w Ostrawie, a
następnie w Opolu. W czasie wojny walczył w Brygadzie Strzelców
Podhalańskich pod Narwikiem.
W latach 1940-1945 przebywał w obozie we Francji, a później w
niemieckim Limburgu nad rzeką Lahn. Podczas pobytu w obozie,
poznał Alberta Gauthier’a oraz Lavill’a - dwóch francuskich
artystów, którzy namówili go, aby wykorzystał swoje zdolności i
zaczął zajmować się sztuką - a w szczególności malarstwem.
Po
wojnie Roman Łoza rozpoczął studia malarskie w pracowni znanego
artysty prof. Narbonne’a w Ecole Nationale Superieure des Baux
Arts. Jego talent wnet został dostrzeżony przez wybitych znawców
sztuki nie tylko we Francji, ale także w innych krajach. Weny
twórczej do malowania obrazów poszukiwał w Nicei, Martigue,
Mentonie, Normandii. Malował także na Sycylii i Casablance. W
1956 roku poślubił Francuzkę Yvette Jordan, z którą wyjechał na
stale do USA. Tam aktywnie uczestniczył w działalności
kulturalnej wśród Polonii Amerykańskiej. Nie sposób wymienić
całego bogactwa dorobku artystycznego Romana Łozy.
Tylko podczas pobytu w niemieckim obozie w Limburgu namalował
ponad 400 obrazów - głównie portrety współwięźniów. Część
pamiątek znajduje się w rodzinnych zbiorach w Brzesku.
W okresie jego pobytu we Francji też powstało kilkadziesiąt
obrazów, m.in. portret matki i autoportret. Jego prace były
eksponowane na wystawie w Salon d’Hiver, Salon Art Libre i Prix
Peinture.
Po przeprowadzce do USA, artysta skupił się na malowaniu
portretów i pejzaży, miast i dzielnic zamieszkałych przez
Amerykanów polskiego pochodzenia.
więcej-->>
Artysta
namalował także przepiękny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej,
który został wykonany niecodzienną techniką. Mianowicie obraz
jest namalowany na jedwabiu i - co ciekawe - jest widoczny z obu
stron, dokładnie taki sam.
Obecnie to unikatowe dzieło znajduje
się w kościele św. Jakuba w Brzesku, gdzie niebawem ma powstać
muzeum Ziemi Brzeskiej. Roman ŁOZA zmarł 12 marca 1988
roku w Kempton (ST Illinois) w USA. Miał 75 lat. Jego prochy
spoczywają w rodzinnym grobowcu na cmentarzu komunalnym w
Brzesku.
|
W
1915 roku, w rodzinie państwa ŁOZÓW urodziła się córeczka.
Nadano jej imię IRENA. Mieszkała w Brzesku. Wyszła za mąż
za ANTONIEGO NOWAKA. Mieli trójkę dzieci (Adama, Bogusię
i Barbarę). Z zawodu była pielęgniarką. Większą część swojego
życia przepracowała w swoim zawodzie. Wspierała chorych w
brzeskim szpitalu, a także w specjalistycznym szpitalu
leczenia dróg oddechowych w Rabce. Irena Nowak zmarła 26 grudnia
1999 roku. Miała 84 lata. Jej ciało spoczywa na cmentarzu
komunalnym w Brzesku. |
Czwartym
dzieckiem w rodzinie Łozów, był ALEKSANDER. Urodził się w
1916 roku. Edukację podstawową pobierał w Brzesku Tu też uzyskał
świadectwo dojrzałości. Następnie kontynuował naukę na studiach
wyższych w Krakowie. Ukończył wydział odkrywkowy w krakowskiej
Akademii Górniczo-Hutniczej. Pracował w różnych miastach na
terenie Polski, jak również poza granicami kraju. Wspólnie z
panem Wincentym Zydroniem przyczynili się do lokacji Fabryki
Opakowań Blaszanych - właśnie w Brzesku (obecny CAN-PACK). Jego
żona – HALINA – pochodziła z Poznania, ale większą część
życia spędził jednak w Brzesku. Tutaj prowadził m.in. zakład
produkcji strun gitarowych. Samodzielnie wymyślił własną maszynę
do produkcji tychże strun. Uznanie i renoma jego
produktów, szybko rozeszła się nie
tylko po Polsce, ale i poza granicami kraju. Prawdopodobnie jego
klientami byli członkowie legendarnego zespołu THE BEATLES.
W
dowód uznania jego pomysłowości i jakości produkowanych wyrobów,
otrzymał nawet propozycję objęcia stanowiska dyrektora wytwórni
strun i innych akcesoriów muzycznych w Poznaniu. Aleksander ŁOZA
zmarł 16 marca 1974 roku. Miał zaledwie 58 lat. Jego
ciało spoczywa w rodzinnym grobowcu na cmentarzu
komunalnym w Brzesku. W 2006 roku, w wieku 54 lat zmarł jego syn
- WOJCIECH. Żona Halina wraz z córką EWĄ mieszkają
w Krakowie. |
W
1921 roku, rodzina Łozów znowu miała powód do radości. Na świat
przyszedł kolejny syn - EUGENIUSZ. Był on był bardzo
utalentowanym dzieckiem, ale niestety był dzieckiem
głuchoniemym. Mimo swojego upośledzenia, dzielnie znosił
wszelkie trudności życiowe - o czym świadczy jego barwy i bogaty
życiorys. Staraniem ojca, który - jak wspomniałem we wstępie -
przykładał ogromną wagę do wykształcenia swoich dzieci,
Eugeniusz ukończył we Lwowie, przy ulicy Łyczakowskiej -
prowadzoną przez siostry zakonne - specjalną szkołę podstawową
dla dzieci niesłyszących - jedyną tego typu szkołę w całej
Rzeczpospolitej. Siedmioletni Eugeniusz przez 8 lat przebywał
poza domem rodzinnym, pobierając nauki we wspomnianej szkole.
Oczywiście między czasie odwiedzał rodzinę i był także
odwiedzany w szkolnym internacie. Po ukończeniu szkoły
podstawowej, kontynuował praktykę zawodową w zakładzie
krawieckim pana Raczyńskiego (dzisiejsza ulica Spółdzielcza -
obok Domu Towarowego), gdzie zdobył dyplom czeladnika.
Jednak krawcem tak naprawdę nigdy nie był - jak mówi Pani Helena
- pasją brata było narciarstwo, muzyka i tańce. Jeśli
narciarstwo - to góry, a jeśli góry to co? Oczywiście, że
Zakopane. Większość część swojego życia postanowił właśnie tam
spędzić. Aktywnie udzielał się w regionalnym zespole
folklorystycznym, z którym wielokrotnie wyjeżdżał za granicę.
Pracował w Spółdzielni Inwalidów i tam poznał swoją przyszła
żonę MARIĘ. Z tego związku urodziła się trójka dzieci
(Jerzy, Zygmunt, Bożena). Z grupy rodzeństwa, tylko Jerzy
posiadał w pełni sprawny zmysł mowy i słuchu. Zygmunt i Bożena
byli również dziećmi niesłyszącymi. Oboje ukończyli edukację w
przedszkolu dla niesłyszących w Śródborowiu k./Warszawy, a
następnie w szkole specjalnej w Krakowie. Mimo wszystko,
potrafili sobie ułożyć życie. Pewnego dnia do Zakopanego
przyjechała wycieczka ze Szwecji. Była to grupa ludzi
głuchoniemych, którzy zwiedzali atrakcje turystyczne Zakopanego
i - jak mówi Pani Helena - być może oglądali występ zespołu
folklorystycznego. Właśnie wtedy, podczas spotkania z
uczestnikami tej wycieczki, strzała Amora „dosięgła” właśnie
serca BOŻENKI - córki Eugeniusza. Poznała Szweda, z
którym wyjechała i postanowiła resztę życia spędzić u jego boku.
W niedługim czasie ZYGMUNT – jej brat, również wyjechał
do Szwecji, a stamtąd przeprowadził się do Nowego Jorku. Tam
ożenił się z Amerykanką - również osobą niesłyszącą, która
pełniła funkcje szefa Związku Głuchoniemych USA. Obecnie
mieszkają na Florydzie. Nie mają dzieci. |
Szóstym
dzieckiem w rodzinie Łozów była HELENA. Nie wypadało mi
pytać kobietę o wiek, gdyż powszechnie wiadomo, że kobieta ma
tyle lat – na ile wygląda i na ile sama się czuje. Pani Helena
sama o sobie mówi, że „jest wcześnie urodzona”. Ja zaś mogę
powiedzieć, że potęga Jej umysłu klasyfikuje ją do „wiecznej
młodości”.
Pani Helena z ogromną precyzją odtwarza nam pierwsze dni po
wybuchu II wojny światowej. Głęboko w Jej pamięci pozostała data
5 września 1939 roku, tj. dzień, w którym został zbombardowany
transport kolejowy w lesie Słowińskim. Zginęło wtedy kilkaset
niewinnych ludzi. „Kawałki ludzkiego ciała, rąk i nóg leżały
pomiędzy drzewami, które płonęły żywym ogniem. Mimo
okalającego ognia, stojąca nieopodal w słowińskim lesie
kapliczka Matki Boskiej Częstochowskiej cudem uratowała się od
spalenia – wspomina Pani Helena. Ogromny huk
artylerii ciężkiej, a także „efekty świetlne” będące następstwem
bombardowania jeszcze bardziej dopełniały zgrozy, jaką niosła za
sobą wojna.
Pani Helena wraz z ojcem Bazylim, bratem Eugeniuszem, szwagrem
Antonim postanowili opuścić rodzinny dom – mieszczący się wtedy
przy ul. Dzierżyńskiego nr 45 (dzisiejsza Okulickiego) –
i udać się w kierunku na Tarnów, uciekając przed zbliżającym się
atakiem. W domu została matka STEFANIA i druga córka
IRENA. Do ucieczki przyłączył się jeszcze sąsiad pan
Stankiewicz – ówczesny sędzia brzeskiego Sądu. Dotarli w
okolice Radłowa i tam napotkali na linię oporu. Pani Helena do
dziś pamięta ustawione działa i rozstawiony obóz polskiego
wojska. Nagle niespodziewany huk od wystrzału artylerii ciężkiej
powalił na ziemie Jej ojca – Bazylego ŁOZA. Początkowo córka
myślała, że został ranny odłamkiem. Zaczęła wołać o pomoc.
Będący w pobliżu lekarz wojskowy stwierdził zgon - ale nie
skutek obrażeń zewnętrznych, lecz w skutek ataku serca. Pan
Bazyli został pochowany przez miejscowych chłopów na lokalnym
cmentarzu.
Po kilku tygodniach wojennej tułaczki, „jak emocje trochę
opadły” Pani Helena wraz z bratem Eugeniuszem i szwagrem Antonim
postanowili powrócić do Brzeska. Po drodze napotkali jadącą
wozem rodzinę Wojsów i Kubalów, która z całym
dobytkiem tez wracała do Brzeska, gdyż napotkali oni -
nadchodzącą od wschodu - drugą linie frontu. Nie można sądzić,
że powrót do Brzeska był aż tak szczęśliwy. Przecież
wróciliśmy do domu o „jednego mniej”. Na moich oczach umarł
przecież mój ojciec - wspomina Pani Helena.
Po dwóch miesiącach Pani Helena - wraz innymi członkami rodziny
- ponownie udali się do Biskup Radłowskich, aby odszukać mogiłę
ojca. We wsi były dwa cmentarze – rosyjski oraz niemiecki. Oba z
okresu I wojny światowej. Ponieważ Bazyli ŁOZA był
funkcjonariuszem mundurowym - ale nie żołnierzem zawodowym, stąd
tez miejscowi chłopi pochowali jego ciało na cmentarzu
niemieckim. Pani Helena wraz grupą towarzyszących Jej mężczyzn,
postanowili dokonać „obdukcji” zawartości świeżo okopanych
mogił, aby mieć całkowitą pewność, co do miejsca faktycznego
spoczynku ojca. Po konsultacji w miejscową ludnością odkopali
mogiłę i jednoznacznie potwierdzili autentyczność grobu Bazylego
ŁOZA.
Do 1986 roku grób był systematycznie odwiedzany przez rodzinę, a
nawet przez różne wycieczki zagraniczne - zazwyczaj niemieckie.
W tym samym roku Pani Helena postanowiła rozpocząć procedurę
ekshumacyjną. Oprócz mnogości spraw administracyjnych - przede
wszystkich władz sanitarnych, konieczne było także odnalezienie
świadków, którzy mogliby zaświadczyć o tym, że wskazana mogiła
kryje zwłoki właśnie tej osoby. Udali się na plebanie, ale
miejscowy ksiądz niewiele wiedział o wydarzeniach sprzeda prawie
50-ciu lat. W czasie wojny nie prowadzono przecież księgi
zgonów, tzw. Liber Mortuorum.
Tymczasem nieopodal plebani przechodził właśnie Pan
Bartnik, który - jak się okazało - był jednym z
uczestników pochówku Pana Bazylego w 1939 roku. A zatem był już
drugi świadek. Przypomnę, że jednym była córka Bazylego - Pani
Helena Łoza-Skrobotowicz, naoczny świadek wydarzeń sprzed prawie
50-ciu lat. Po uzyskaniu kompletów niezbędnych dokumentów
urzędowych, specjalistyczna ekipa dokonała ekshumacji grobu i
przewiezienia doczesnych szczątków na cmentarz komunalny w
Brzesku. W momencie ekshumacji, zachowała się jeszcze
metalowa klamra od munduru - dodaje Pani Helena.
Na uwagę zasługuje także pewne zjawisko, którego do dnia
dzisiejszego Pani Helena nie może zrozumieć. Otóż, w 1986 roku,
kiedy Pani Helena podjęła decyzje o ekshumacji grobu Bazylego
ŁOZA, udając się do proboszcza parafii, na której znajdował się
cmentarz, chciała po drodze – jak zwykle - odwiedzić grób ojca,
który niebawem miał być przeniesiony do Brzeska. Grób znajdował
się w pobliżu bramy głównej. Jakież było Jej zaskoczenie gdy
zobaczyła, że na grobie pali się znicz - dokładnie taki sam jak
Ona przyniosła i trzymała w ręku.
Świadkami tego wydarzenia był Jej mąż - Józef Skrobotowicz oraz
szwagier Antoni. Pani Helena nie przypomina sobie, aby na
przestrzeni blisko 50-ciu lat „KTOŚ” inny - poza Nią -
kiedykolwiek przynosił znicze, kwiaty, czy opiekował się grobem.
Zjawisko to, jest dla Pani Heleny do dnia dzisiejszego nie
wyjaśnione. Najprawdopodobniej, znicz mogła zapalić jakaś osoba
z wycieczki, która odwiedzała cmentarz niemiecki. Wycieczki od
wielu lat przyjeżdżały do Biskupic Radłowskich, ale nigdy
wcześniej nikt nie zapałał znicza na grobie Bazylego ŁOZA, na
którym zresztą widniała tabliczka z jego nazwiskiem.
Rok
później po uroczystościach pogrzebowych Bazylego, dokładnie 13
lutego 1987 roku zmarła Jego żona - STEFANIA. Miała 97
lat. Jest pochowana w rodzinny grobowcu na cmentarzu komunalnym
w Brzesku.
W dniu 14 października 2003 roku, zmarł JÓZEF
Skrobotowicz – mąż pani Heleny. Jest pochowany w rodzinny
grobowcu na cmentarzu komunalnym w Brzesku. |
I
tak, oto zbliżaliśmy się do końca naszej retrospektywnej „wędrówki” po
historii rodziny Łozów, gdy pojawił się jeszcze
temat brzeskich Żydów. Otóż okazało
się, że Pani Helena - jak również inni członkowie rodziny,
a mianowicie Eugeniusz Łoza – Jej niesłyszący i niemówiący
brat, Irena Łoza-Nowak - Jej siostra oraz Stefania
Łoza – Jej matka, są odznaczeni medalem „SPRAWIEDLIWY WŚRÓD
NARODÓW ŚWIATA", przyznawanym przez Instytutu Pamięci Narodowej Yad
Vashem w Jerozolimie za pomoc Żydom w czasie II wojny światowej.
Tylko
Irena była osobiście w Izraelu i tam w 1984 r. posadziła drzewko w Alei
Zasłużonych. Początkowo Pani Helena – poprzez swoją skromność - nie
chciała w ogóle mówić o szczegółach pomocy, ale po pewnym czasie się
udało mi się nawet zobaczyć medal i dyplom honorowy.
Otóż w
czasie wojny, Jej brat Eugeniusz - mimo iż był niesłyszącym i
niemówiącym, potrafił się zaprzyjaźnić ze swoim rówieśnikami na mieście.
Często chodził do Pana Herberta, który był introligatorem.
Tam poznał ojca chłopca o imieniu Joseph, którego przyprowadził do domu,
w którym mieszkała rodzina Łozów. Ojciec dziecka był także głuchoniemy.
Chłopiec wychowywał się u nich, do zakończenia wojny. Pani Helena
nazwała go imieniem Marek. Aktualnie ów człowiek mieszka w Izraelu.
Podczas każdego pobytu w Polsce, zawsze odwiedza Panią Helenę w Brzesku.
Często przesyła korespondencje i nigdy nie zapomina o życzeniach na
święta Bożego Narodzenia - pomimo, iż są to święta, których nie ma w
kalendarzu żydowskim.
Ów Pan o
imieniu Joseph vel Marek doskonale mówi i pisze w języku polskim. Sam
nie ma żadnych wątpliwości, że jest to wyłącznie zasługa Pani Heleny,
która zajmowała się Jego edukacją w czasie wojny.
Oprócz
medalu i dyplomu każdy laureat ma posadzone własne drzewko w Alei
Zasłużonych Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie oraz tabliczkę z imieniem
i nazwiskiem w języku polskim i hebrajskim. Na załączonym zdjęciu
widzimy szczególny napis „GŁUCHONIEMY SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW
ŚWIATA”. Tekst ten odnosi się do
Eugeniusza ŁOZY. Dla podkreślenia szczególnej wagi
heroiczności Jego czynów, dopisano słowo „GŁUCHONIEMY”, co jest swoistym
precedensem.
Marek
BIAŁKA
Brzesko,
styczeń 2007 rok
Serdecznie dziękuję Helenie Skrobotowicz za podzielenie się, za moim
pośrednictwem z internautami, losami swojej rodziny, autorowi Portalu
Zbigniewowi Stós za zainspirowanie tematu
i
Barbarze Folmer za pomoc w zebraniu materiałów. |