Mistrzostwa Europy w biegu na 100km Gospodarzem 22. Mistrzostw Europy w biegu 100km, które miały miejsce 27 kwietnia 2013, była Francja. Impreza odbywała się pod patronatem IAU (International Association of Ultramarathon). PZLA wydelegował na te zawody czteroosobową reprezentację, w skład której wchodził również mieszkaniec Brzeska, Krzysztof Holik - Mistrz Polski z roku 2010. Reprezentacja Polski (z rekordami życiowymi) Od lewej: Dariusz Cichorek (7:42:42), Krzysztof Holik (7:48:53), kierowca, Paweł Szymandera (7:04:12), Roman Elwart (7:15:31) Zawodnicy ścigali się na stukilometrowej pętli ze startem w niewielkiej miejscowości Belves, z nawrotem w Sarlat. Obfitująca w podbiegi, malownicza trasa prowadziła wzdłuż rzeki Dordogne i wokół wzniesionych na skalistych wzgórzach pięciu wspaniałych średniowiecznych zamków- Beynac, Montfort, Castelnaud, Fayrac i Les Milandes. Miejscowe fanki biegania Piątkowa „Ceremonia Otwarcia” polegała na paradnym marszu wąskimi uliczkami Belves- wzięło w nim udział 94 najlepszych europejskich ultra maratończyków , reprezentujących 19 krajów. Po części oficjalnej nastąpił bankiet powitalny, gdzie rzecz jasna można było delektować się chlubą tego regionu Francji - szlachetnym winem Bordeaux. W sobotę o 8:00 na linii startu ustawiło się 650 biegaczy, wśród nich masa amatorów, głównie z Francji gdyż biegi ultradystansowe cieszą się tu sporym zainteresowaniem społeczeństwa; co przekłada się na tłumy kibiców krzyczących „allez, allez!” jak również na wyniki sportowe tego kraju. Na starcie Od lewej: Roman Elwart, Krzysztof Holik, Dariusz Cichorek, Debiut w barwach Polski i świadomość o sporej różnicy klasy do europejskiej elity Ultra obligowały mnie do solidnych przygotowań i takie też miały miejsce. Obozy - styczniowy tydzień w Portugalii, 14 dniowy zimowy obóz górski na Kasprowym Wierchu (były możliwe tylko dzięki wsparciu finansowym Fundacji Promocji Zdrowia) oraz regularne 30km wybiegania na nieczynnym pasie autostrady A4 (Brzesko-Tarnów) stanowiły bazę przygotowującą mój organizm do tejże rywalizacji. Zwycięzcą 22. Mistrzostw Europy został mój rówieśnik Cuevas Asier (Hiszpania), finiszujący z czasem 6:53:14. Współzawodnictwo w kategorii kobiet bezapelacyjnie wygrała obrończyni tytułu 34-letnia Kajsa Berg (Szwecja) 7:38:52. Dla mnie był to już czwarty start na tym dystansie i zdążyłem się nauczyć, że kluczem do sukcesu w „setce” jest spokojny początek. Zbyt szybkie rozpoczęcie biegu daje pozorny zysk kilku minut na półmetku, by zemścić się w drugiej części wyścigu drastycznym spadkiem prędkości i psychicznymi katuszami. Chłodny poranek i zachmurzenie nieba zapowiadały wyśmienite warunki. Tak więc, tempo pierwszej „pięćdziesiątki” ustawiłem na 4:39/km co pozwalało myśleć - przy założeniu, że utrzymam równe tempo - o wyniku końcowym oscylującym w granicach 7:45. Ten etap zawodów spędziłem w towarzystwie czołówki kobiet, Brytyjki - Harrison i Rosjanek - Pankowskiej, Aksenowej i Szikanowej. Na 22km spotkałem utykającego Pawła Szymanderę - naszego najlepszego obecnie zawodnika – niestety, odnowiona kontuzja łydki zmusiła go do zejścia z trasy. Zostało nas teraz tylko trzech i wszyscy musieliśmy dobiec aby liczyć się w klasyfikacji drużynowej. Po trzech godzinach biegu nieznacznie przyspieszyłem urywając się Paniom „po angielsku”. Usłyszałem tylko od Sue – Good luck, Guy! Analizując przed biegiem profil trasy zdawałem sobie sprawę, że nie jest ona płaska jak w Kaliszu lecz muszę przyznać, iż niekończące się podbiegi, które rozpoczęły się po 32km były niemiłym zaskoczeniem dla moich łydek i czworogłowych uda. A wtedy dla skatowanych mięśni nawet zbieganie stanowi spory problem. Na 55 km złapał mnie cieniutki grad, ale to nie on wprawił mnie w zdumienie lecz przemykające mi pod łokciem trzy młodziutkie Rosjanki i towarzyszący im na rowerze sympatyczny trener, który z uśmiechem skwitował „Ruskie nie zdławitsa!” I tyle je widziałem. Ostatnia „czterdziestka” to już w miarę płasko, można powiedzieć: nuda! Biegłem samotnie. Jedynym urozmaiceniem było wyskoczenie mi zza pleców Sue - reprezentantki Wielkiej Brytanii - i tym razem to ja życzyłem jej powodzenia! Notabene, dobiegła na trzeciej pozycji w kategorii kobiet. Ten etap jest zwykle najtrudniejszy, bo do zmęczenia fizycznego (a boli wtedy wszystko: mięśnie nóg, ramion i plecy) dochodzi chęć przystanięcia dla złapania oddechu i niejednokrotnie mózg podsuwa propozycję zakończenia tej mordęgi. Wielu poddaje się i przy ich nazwisku na liście wyników widnieje wtedy: DNQ- dyskwalifikacja, 00:00:00. To na tym etapie biegu trzeba się wykazać hartem ducha i udowodnić sobie samemu „kto tu rządzi”, udowodnić panowanie umysłu nad ciałem. Bo już Seneka mówił, że „Najpotężniejszy jest ten, kto panuje nad sobą”. Wtedy, finiszując, niezależnie od zajętego miejsca - czujesz smak zwycięstwa. Finish Pomimo całej sympatii dla rosyjskiego trenera, który na punktach odświeżania pomagał również mi, podając napoje (PZLA nie wysłało z nami żadnego wsparcia w przeciwieństwie do Federacji Rosyjskiej, która przyjechała z całym sztabem) utkwiły mi w pamięci jego słowa. Dlatego też, nie bez satysfakcji na 3 km przed metą, dogoniłem i wyprzedziłem Mariję Aksenową. Teraz, nawet 75 metrowe wzniesienie ciągnące się na finiszowych dwóch kilometrach nie było mi straszne - pokonałem je w tempie 4:00/km. Na mecie zameldowałem się z czasem 8:02:19, co w klasyfikacji MŚ dało 41 miejsce. META Drużynowo zajęliśmy 10 miejsce.
Krzysztof Holik 30 kwietna 2013 r. |