RUCHOME PIASKI WULKANU HALEAKALA W naszych podróżach po archipelagu hawajskim, w końcu przyszedł czas na odwiedzenie ostatniej wyspy w naszym harmonogramie - wyspy Maui. Jest to druga co do wielkości wyspa hawajska, położona pomiędzy wyspami Hawai'i ( Big Island ) i Oahu. Z opinii znajomych, którzy byli na Maui wnioskowaliśmy, ze jest ona niezbyt ciekawa turystycznie wyspą i nie bez przesady mówi sie o Niej jako o wyspie dla zakochanych, ponieważ o godzinie 6:00 PM , tuz po zachodzie Słońca, z braku rozrywek, zakochani pozostają tylko dla siebie. Dlatego tez, mając na uwadze te wersje, odłożyliśmy wizytę na tej wyspie na sam koniec naszych wędrówek po Hawajach. Jakże błędne jest opieranie sie na opinii - twierdzeniu innych. A o tym przekonaliśmy sie tuz po wylądowaniu na lotnisku w Kahului - głównym mieście Maui, 07 Października 2006. Przed wyjazdem, mimo odradzających teorii, zaczęliśmy studiować wszystkie dostępne przewodniki a szczególnie internet, gdzie znaleźliśmy wszystko co tylko mogło nas interesować. Ze szczególna uwaga, jak zwykle, studiowaliśmy mapy Maui i Jej szlaki turystyczne do wędrówki pieszej. Szczególną uwagę przykuły nam trasy po wnętrzu wulkanicznego krateru - Haleakala. I juz w domu wiedzieliśmy, ze Haleakala będzie założeniem numer jeden. Musimy Go przejść, musimy postawić nasze nogi w Jego wnętrzu. Nie powiem, że bez obaw podejmowaliśmy decyzje o wędrówce do wnętrza krateru, ponieważ jego ogrom jest przerażający - 10 mil ( 16 km ) długi i 2 mile ( 3.2 km ) szeroki i 3000 feet głęboki ( prawie 1 km ). Długość ogólna pieszych szlaków jest obliczona na 28 mil ( 45 km ). zobacz-->> Również podaje link do zdjęć satelitarnych krateru: zobacz-->> Po tych studiach wybraliśmy szlak, który przy naszych fizycznych możliwościach jesteśmy w stanie pokonać wciągu jednego dnia. (Foto 1 )
Po wylądowaniu w Kahului i po 45 minutach jazdy samochodem, dotarliśmy do naszego hotelu na zachodnim wybrzeżu Maui w miejscowości Lahaina-Ka'anapali. Pełni wrażeń z przejazdu przez wyspę i rozpakowaniu naszych bagaży usiedliśmy do ustalania planu wycieczek po wyspie. Nasz bagaż, jak zwykle nietypowy, zawierał kilka zimowych ubrań. Dlaczego? Nauczeni doświadczeniem z ubiegłego roku z naszej wyprawy do czynnego wulkanu Pu'u'O'o na wyspie Big Island, wiedzieliśmy , ze na dużych wysokościach występują bardzo niskie temperatury mimo tego, ze sa to Hawaje. Po krótkiej naradzie i ustaleniu planu wycieczek, zmęczeni podróżą, o 6:00 PM oddaliśmy sie w ramiona Morfeusza. Pomogła nam w tym również różnica czasu pomiędzy Hawajami a Chicago ponieważ 6:00 PM na Hawajach to jest 11:00 PM w Chicago. Piec godzin różnicy. Nasz plan zawierał kilka bardzo ciekawych pozycji ale jak juz wspomniałem , na pierwszym miejscu była wyprawa do krateru Haleakala. Ponieważ różnica czasu tym razem działała na nasza korzyść obudziliśmy sie o godzinie 3:00 w nocy ( 8:00 rano w Chicago ) i pełni zapału, po porannej, wspanialej hawajskiej kawie "Kona", wyruszyliśmy na rekonesans trasy do krateru. Po półtorej godziny dotarliśmy do podnóża wulkanu Haleakala, ( Foto 2 ) skąd droga, według mapy, zaczynała iście szalony rysunek. ( Foto 42 )
Rysunek tej drogi na mapie nie odzwierciedla jednak natury jazdy po tejże drodze. Nie wiedziałem jeszcze o tym, ponieważ do szczytu wulkanu mięliśmy do przejechania 22 mile i pokonania 7,000 feet różnicy poziomów. Te jazdę zaczynamy z 3,000 feet. Zaczynamy wspinanie. Droga zaczyna sie wic jak szalona, praktycznie nie ma mniejszego zakrętu jak 180 stopni a pochylenie jest około 15 stopni. Nie można rozwinąć prędkości większej niż 10 - 15 mil na godzinę, Wychodząc z jednego zakrętu , natychmiast wchodzi sie w drugi, nie ma odcinka prostej dłuższej niż 50 metrów. I znów zakręt , następny , teraz w lewo, znów w prawo, ponownie w lewo. Wygląda to zabawnie i zaczyna mnie to troszkę podniecać jako kierowcę. Nie miałem okazji jechać po drodze z taka ilością zakrętów. Wznosimy sie powoli w gore o czym mówią tabliczki elewacyjne na skraju drogi z wypisana liczba feet nad poziomem morza. Po godzinie tej ciekawej ale okropnie męczącej jazdy docieramy do głównej bramy wjazdowej do Haleakala National Park ( Foto 3 ). Z jaka ulga i wdzięcznością witam swoimi oczami odcinek prostej drogi. Lecz, "co piękne szybko sie kończy", tak złudzenie nieskończenie prostej "autostrady w Nevadzie" trwało tylko 1 km. Ale chociaż to, bo juz miałem wrażenie, ze nie będę mógł wysiąść z auta by sie nie zataczać. Jesteśmy na wysokości 7,000 feet.
Po opłaceniu wjazdu, zatrzymujemy sie na moment w Rangers Station by zaczerpnąć informacji o trasach i dostać mapy. Również interesowało nas czy powinniśmy sie rejestrować przed wyprawa do wnętrza krateru , tak jak to było w przypadku wędrówki do Pu'u'O'o. Cudownie uprzejmy Ranger udzielił nam wszystkich potrzebnych informacji i popatrzył na nas troszkę, jak na " niespełna rozumu" ludzi, gdy powiedzieliśmy o naszym planie przejścia 15 milowego ( 24 km ) szlaku, wewnątrz krateru - w jeden dzień. Mamy doświadczenie ale w tym przypadku nie mieliśmy wyobraźni co nas czeka. Od Rangers Station pozostało nam do pokonania jeszcze 2,500 feet czyli następną godzinę jazy do szczytu wulkanu. Droga znów wije sie stroma serpentyna i po pół godziny docieramy do pierwszego punktu widokowego, który jest usytuowany na zachodniej krawędzi krateru na wysokości 9,000 feet. Zatrzymujemy sie na małym parkingu i po kilku minutach marszu po przygotowanym chodniku docieramy do północno - zachodniej krawędzi krateru, Przed oczyma otwiera nam sie 3,000 feet głęboka czeluść. Jesteśmy zaszokowani widokiem, przepiękna paleta geologicznych barw i nic dodać, nic ująć - księżycowym krajobrazem. Chmury z nad oceanu, wpychane przez lekki wiaterek, do wnętrza krateru przez jego północna wyrwę, dodają nieopisanego piękna temu krajobrazowi. Daje również świadomość, ze jesteśmy bardzo wysoko. Jesteśmy ponad nimi. ( Foto 4, 4a )
Po kilku zdjęciach i napojeniu oczu niezapomnianymi widokami ruszamy w dalsze drogę do szczytu. Pozostało nam 1,000 feet elewacji do pokonania. Jedziemy teraz zupełnie odkrytym, zachodnim trawersem krawędzi krateru i po 20 minutach jazdy dojeżdżamy do wygodnego parkingu pod samym szczytem wulkanu. Cala "wspinaczka" samochodem trwała 2 1/2 godziny i po pokonaniu 22 mil oraz 315 zakrętów w końcu jesteśmy na miejscu. Nie mamy jeszcze wyobraźni co ukaże sie naszym oczom ale po kilku krokach dochodzimy do samej krawędzi krateru. I.... oniemieliśmy z wrażenia. Pod nami w całej krasie i rozciągłości księżycowy krater HALEAKALA.
Jesteśmy urzeczeni. Widoki sa co prawda niepełne, ponieważ coraz więcej wilgotnego, ciepłego powietrza jest wpychane do wnętrza krateru co z niska temperatura panującą na tej wysokości, natychmiast jest zamieniane w chmury. Normalne zjawisko kondensacji. Jest to następne doświadczenie poparte zresztą dowodami z naszych obserwacji gór hawajskich, ze na każdej wyspie około godziny 10:00 AM wszystkie wyższe partie gór sa przysłonięte gęstą warstwa chmur. Toteż, jeśli sie chce zobaczyć cokolwiek z wysokich elewacji, niestety musi sie być na miejscu przed godzina 10:00 rano. Później jest juz za późno, jest to tylko strata czasu i lepiej wtedy leżeć na słonecznych plażach i zażywać kąpieli w cieplnym oceanie. Chmury tworzące sie nad wysokimi partiami gór sa życiodajnym źródłem słodkiej wody dla wysp hawajskich. Tak, tak, na Hawajach nie ma źródeł , za to sa chmury i właśnie z nich czerpie sie pitna wódę. Właśnie na Hawajach, na wyspie Kaua'i jest najbardziej mokry punkt na kuli ziemskiej z rocznym opadem deszczu liczonym na 1.100 cm/m2 . To jest wręcz niewiarygodne, ze 11 metrów deszczu nie zatopi tej wyspy ale niestety jest to meteorologiczna prawda. Ruszamy dalej, właściwie - wyżej, do samego szczytu. Jest to juz bardzo krotki odcinek i po chwili jesteśmy na najwyższym punkcie Maui , na wysokości 10,033 feet ( 3,055 km ) nad poziomem morza. Haleakala jest trzecim co do wysokości wulkanem na Hawajach. Wyprzedzają ja dwa wulkany znajdujące sie w bardzo bliskim sąsiedztwie na wyspie Hawai'i ( Big Island ). Sa to: Mauna Kea ( 13,792 feet = 4,205 km ) oraz Mauna Loa ( 13,680 feet = 4,170 km ) . Więcej informacji o tych dwóch wulkanach można zasięgnąć miedzy innymi na tych stronach: zobacz-->> lub tutaj -->>
Na samym szczycie Haleakala znajdujemy kilka gatunków flory wysokogórskiej, z której prawdziwym unikatem jest roślina z rodziny ostów wysokogórskich o rycerskiej nazwie - Silversword ( srebrny miecz ) ( Foto 12, 41 ). Ciekawostka jest, ze roślina ta, jest rzadko spotykana na zboczach wulkanu. Jej ulubionym miejscem jest właśnie wnętrze krateru
Bogatsi o spostrzeżenia i wyciągnięte z nich wnioski, na miejscu budujemy jutrzejszy "plan ataku" na krater. Dowiadujemy sie również, ze niezapomnianym widokiem jest wschód Słońca oglądany ze szczytu Haleakala w temperaturze otoczenia od 0 do 15 stopni Celsjusza. Temperatura może spaść w przeciągu kilku minut nawet poniżej zera. Wszystko zależy od wiatru. I właśnie na ten spektakl potrzebne nam będą zimowe ubrania. Decyzja jest natychmiastowa. Musimy być na szczycie przed wschodem Słońca. Przeżyjemy te piękna chwile i zaraz po tym zaczniemy schodzić na dno krateru na nasza wytyczona 15 milowa trasę. Ostatnie spojrzenia na mapę i szlak, na którym zmierzymy nasze siły z bezgraniczna potęga Haleakala. ( Foto 14, 10 ).Nasz plan to trasa Sliding Sands ( Zjeżdżających Piasków )
Jest juz godzina 12:00 PM. Odjeżdżamy pełni wrażeń ze szczytu Haleakala. Ale rozstajemy sie z nim tylko na kilka godzin, ponieważ jutro przed świtem będziemy tutaj znowu. Zjeżdżamy "wężową" drogą w dół. W oczach przewijają sie obrazy jakie widzieliśmy na górze i każde z nas żyje juz wydarzeniami dnia jutrzejszego. Oby tylko pogoda nam dopisała, ponieważ na tej wysokości nigdy nic nie wiadomo. Na elewacji 3,000 feet przejeżdżamy przez UMIARKOWANA strefę klimatyczną i o dziwo, nie ma tutaj żadnej roślinności tropikalnej ale za to sa pomidory, jabłonie, europejskie sosny i wiele innych gatunków "Naszej" roślinności. To jest właśnie niezwykle na Maui, ze wyspa ta o obwodzie tylko 98 mil , 10,033 feet wysokości ( 3,055 m ), posiada aż 7 stref klimatycznych. Czyli oprócz klimatu polarnego czy tez podbiegunowego , posiada wszystkie pozostałe z wysokogórskim włącznie. Czyż nie jest to RAJ NA ZIEMI ??? Jest 3:00 rano czasu hawajskiego, 10 Października. Wyruszamy z hotelu na Nasza pierwsza wyprawę, którą przeżywaliśmy w naszych myślach juz od dawna. Spieszymy sie, ponieważ założeniem numer jeden jest, by być na szczycie wulkanu przed wschodem słońca, który oglądany z tej wysokości należy do jednych z najbardziej urzekających widoków. Doskonałą myślą było, ze dnia poprzedniego zrobiliśmy rekonesans trasy wiec teraz w ciemnościach nocy nie mamy większego problemu z jazda. Jesteśmy sami na drodze i bez trudu poznajemy teren. Jazda w nocy po tych szaleńczych zakrętach wiodących do szczytu, wygląda nieporównywalnie inaczej niż w dzień. Czuje sie wiec jak kierowca rajdowy na "odcinku specjalnym". I tak, po 2 i pół godziny jazdy, szczyt wulkanu Haleakala wita nas przenikającym zimnem, jest 42 stopnie Farenheita. Mamy na sobie zimowe ubrania ( Foto 15 ), które zabraliśmy z Chicago, ponieważ jak juz wspomniałem wcześniej, wiedzieliśmy z doświadczenia, co to znaczy noc w hawajskich górach.
Coraz więcej osób dojeżdża na punkt widokowy na szczycie HALEAKALA a każda z nich coraz bardziej nas pobudza do śmiechu. Otóż, wszyscy maja na sobie kołdry, pledy, narzuty łóżkowe jakie zabrali z hotelowych pokoi wiec w tym "ubraniu" bardziej wyobrażają duchy niż ludzi. W pewnym momencie ze śmiechem stwierdzam, ze jest to "zlot duchów", co rozbawia wszystkich obecnych i od tego momentu wszyscy zgodnie uznają to cale wydarzenie jako "Ghost Summit" ( spotkanie duchów na szczycie). Humoru do sytuacji dodawali dźwięk dzwoniących zębów u niektórych Pan. W tym "spirytualistycznym plenerze" oczekiwaliśmy na wschód Słońca. Około godziny 6:10 AM ukazały sie pierwsze prześwity Słońca wynurzającego sie z otchłani Pacyfiku. Gdzieś daleko na horyzoncie zaczęła sie malować ciemno-czerwona luna, która wskazywała miejsce, skąd będzie wschodzić Słońce ( Foto 16 ). Od tego momentu, horyzont zmieniał sie błyskawicznie. Jak, "w oka mgnieniu", horyzont stawał sie jaśniejszy, coraz jaśniejszy, pomalowany zlotem na krawędziach nisko zawieszonych chmur, az w pewnej chwili ukazał sie rąbek Boga - Słońce ( Foto 17, 17a, 18 ).
Krajobraz pod nami zaczął zmieniać kolory, które w każdej sekundzie nabierały wyrazu a cale ukształtowanie terenu zaczynało zmieniać sie jak w "Technicolorze". Wyglądało to tak, jakby jakiś awangardowy artysta-malarz rozlewał farby na wielkim płótnie zaczynając od czerwonej, później złotej, pomarańczowej az w końcu jasnobrązowej. Cały ten scenariusz napisany przez Matkę Naturę, trwał nie więcej jak 7 minut ale wrażenia i podziw dla piękna tego widoku-obrazu pozostanie na długo w Naszych oczach. Haleakala - w języku hawajskim "Dom Wschodzącego Słońca" , otwarł przed Nami swoje czeluści, głębokie na 3,000 feet ( około 1 km ) z przepięknym widokiem na swoje "Cinder Cones", usypane na Jego dnie ( Foto 44 )
Zatkało Nas w piersiach, gdy zobaczyliśmy to nieopisane piękno jakie Matka-Natura stworzyła w tym zakątku Kuli Ziemskiej. Praktycznie każda z "Cinder Cones" jest w innej gamie czerwieni, zbocza główne krateru sa usypane w łaty czarno-szaro-popietato-bialo-czerwone ( uff! ale kolorystyka ! ) a cale dno krateru zajmują rzeki wygasłej juz lawy, która ostatni raz płynęła tedy 800 tys. lat temu. Tak, to sa dane, wzięte z historii tworzenia sie i aktywności krateru. ( patrz podane wyżej linki ). Jest 6:45 AM. Meldujemy sie w Rangers Station na szczycie Haleakala by potwierdzić nasza wyprawę do dna krateru. Dostajemy szczegółową mapkę wnętrza krateru i kilka fachowych porad i wskazówek. Co najbardziej mnie "uderzyło" w słowach ( przemiłego, zresztą Ranger'a ) to fakt, ze kilkakrotnie wspominał o czasie trwania naszej wyprawy. Przede wszystkim pytał, czy zamierzamy spędzić noc w kraterze. Po naszej odpowiedzi i pokazaniu wybranej przez nas trasy, posłużył sie, jakby schematem "z autopsji" i naciskał wręcz, żebyśmy kalkulowali czas przejścia w następujący sposób: czas zejścia w dół musimy pomnożyć x 2. Otrzymany wynik, będzie to czas jaki potrzebujemy na wyjście pod góre z dna krateru. Podszedłem trochę sceptycznie do tego co mówił Ranger, tym bardziej, ze z krawędzi krateru, widok szlaku początkowego , wcale nie wyglądał tak przerażająco ( Foto 7 ). Ponieważ mam juz w nogach "zdeptane" cale Tatry ( włącznie z Ich najcięższymi trasami ) i teren wysokogórski nie jest mi obcy, doskonale wiem co to znaczy "trudne podejście". Z doświadczenia wiedziałem, ze Ranger trochę przesadza, ponieważ nie miał do czynienia z takimi "wyczynowcami" jak Ja i Beata . No ale, jako przykładny turysta, wziąłem sobie do serca Jego wskazówki tym bardziej, ze upominał nas kilkakrotnie o dużym zapasie wody jaki musimy mieć ze sobą i wspomniał również o wysokości na jakiej sie znajdujemy, względem poziomu morza. Jakże Jego słowa były ważne, przekonałem sie juz za kilka godzin a dzwoniły mi one w uszach jak wawelski "Dzwon Zygmunta". O 7:00 AM stawiamy pierwsze kroki na szlaku "Sliding Sands", wiodącym na dno krateru Haleakala. Pogodę mamy cudowna. Słońce, 50 F. stopni ciepła, lekki wiaterek. Pogoda wymarzona na piesza wędrówkę. Wyposażeni jesteśmy w 5 litrów wody "na głowę", pojemnik z pokrojonym ananasem i niezbędnymi na tego typu wyprawach - owocami guawy. Guawa jest tropikalnym drzewem rodzącym owoce podobne do dużej , żółtej śliwki. Owoce sa bezpestkowe, zawierające w swoim wnętrzu cos w rodzaju miąższu z tysiącem drobniutkich, miękkich ziarenek. Zapyta ktoś, po co nam gawa ? Otóż , z poprzednich wypraw na Hawaje dowiedzieliśmy sie, ze owoc guawy jest praktycznie jedną wielką witaminą "C", co przy spożyciu kilku owoców , zabija pragnienie na bardzo długi okres czasu. Po prostu nie chce sie wogóle pić a powoduje to właśnie duża zawartość witaminy "C". Naprawdę polecam...jest wspaniała. A najlepsza, jest wtedy gdy podniesie sie ją z ziemi. Wtedy wiadomo , ze jest w pełni dojrzała. Schodzimy wygodnym szlakiem wzdłuż południowego zbocza krateru. Z pod nóg podrywają sie nam cale tumany żółtoczerwonego pyłu, które wiatr rozwiewa na zboczu. Jesteśmy uśmiechnięci, szczęśliwi, ze możemy być, może jako jedyni Polacy, którzy porywają sie na te trasę. Przecież ludzie nie jada na Hawaje po to, by "łazić po dziurach" ale po słonce, plażę i wodę. Trasa łagodnie schodzi w dół i po przejściu około 1 mili, skręca o 180 stopni ( Foto 21 ). Schodzimy w pobliże pierwszej Cinder Cone - Ka Lu'u o ka 'O'o. ( foto 22, 25, 26)
Używam słowa "Cinder Cone" i gwoli wyjaśnienia, jest to twór wulkaniczny, który tworzy sie na skorupie zastygłego powierzchownie jeziora lawowego, przez który wydobywają sie gazy oraz wyrzucane lżejsze części lawy i roztopionych minerałów ( stad różnorodność kolorów ). Zastygają one w kontakcie z chłodnym powietrzem i nakładając sie na siebie, tworzą stożek , cos na wzór "kretowiska". Zjawisko to można by porównać do gotującej sie gęstej kaszy. Ale wróćmy na trasę. Ominęliśmy Ka Lu'u o ka 'O'o i szlak zaczyna spadać długimi trawersami ostro w dół. Kontroluje zegarek i z zadowoleniem stwierdzam, ze czas przejścia mamy doskonały. Zatrzymujemy sie wiec na zrobienie zdjęć i nagranie kilku minut filmu ponieważ z tego miejsca, widoki sa coraz bardziej urzekające. Wokół nas, przepięknie ubarwione zbocza Cinder Cones z nie wszędzie rosnącymi 'Ahinahina ( Silverswords ) Foto 27, 28 , które sa pod absolutna ochroną. Nie można ich nawet dotykać. Jest to rodzaj ostu wysokogórskiego, rosnącego tylko tutaj, Nie występuje nigdzie indziej na Świecie.
Na zdjęciu 28, doskonale widać trawers jakim schodziliśmy w dol. Cały szlak jest wydeptany przez konie, na których, jako jedną z atrakcji można zjechać na dno krateru. Trasa jest wiec bardzo miękka, jakby piaszczysta. Lecz to nie jest piasek, jest to rozdeptana lawa wulkaniczna, która pod wpływem erozji straciła juz swoją silną konsystencje i uderzona końskimi kopytami lub przy nadepnięciu butem, rozsypuje sie w drobne kamyczki , cos na wzór piasku ( Foto 24, 29 ). Teraz, przy schodzeniu w dół , nie odczuwamy zbytnio tej piaszczystej przeszkody. Jest nawet lżej iść. Omijamy górną krawędź Cinder Cone - Pu'u o Pele i wchodzimy znów w szaleńcze trawersy jej wschodniego zbocza. Nachylenie terenu jest w tym miejscu około 60-70 stopni, co przy nieuwadze może kosztować zjazd na "pupie", po piaszczystej lawie. A do podłoża jest bardzo daleko wiec nie należało by to do przyjemności. Warto przypomnieć, ze lawa wulkaniczna nie jest rodzajem kamienia i nie ma konsystencji litej. Jest zastygniętym, płynnym kiedyś kamieniem i przypomina bardziej zbita gąbkę , niż kamień. Jest przy tym niesamowicie ostra. Przy upadku na lawę, ciało wbija sie w otworki "gąbki" i powoduje wyrwanie ciała w miejscu kontaktu z lawa. Nie życzyłbym czegoś takiego nikomu. Tak wiec z wytężoną ostrożnością schodziliśmy nadal w dół.
Po pokonaniu 4 mil zbocza ( ciągle w dół ), nareszcie jesteśmy na dnie krateru. Poza nami, potężna ściana zachodniej krawędzi z urzekającymi kolorami na jej zboczach i szczytem Pu'u'ula'ula ( 10,023 feet - 3055 m ). Południowa ściana pnie sie na 2300 feet ponad naszymi głowami, praktycznie pionowo w gore ze szczytem Haupa'akea ( 9159 feet - 2792 m ) . Przed nami, wzdłuż południowej ściany krateru biegnie równina zasypana zerodowana lawą spadajacą ze zboczy Haupa'akea. Centrum krateru wypełniają przepięknie ubarwione cudami geologicznymi, Cinder Cones i potężna rzeka zastygłej lawy, pozostałości po ostatniej erupcji wulkanu około 800 tys. lat temu. Północna krawędź zamyka potężna, piramidalna ściana Hanakauhi ( 8907 feet - 2715 m ). Spotykamy również tablice informacyjno-ostrzegawcze o osach. Osy te, nazywają sie "Yellow-Faced Bee of Haleakala". Ciekawostka jest, ze nie występują nigdzie poza kraterem a ich ulubionym miejscem jest właśnie południowe zbocze krateru. Ostrzega sie przed otwieraniem butelek z wodą, ze juz nie wspomnę o próbie spożycia jakiejkolwiek żywności. Osy te, wyczuwają wodę na odległość 5 mil = 8 km i natychmiast atakują miejsce zapachu. Użądlenie przez taka osę powoduje bardzo silny obrzęk, zawroty głowy, podwójne widzenie, majaki i wysoka temperaturę. Natychmiast jest wskazana pomoc lekarska. To informacje widniejące na tablicach ostrzegawczych. W rzeczywistości, słyszeliśmy tylko, jakieś bardzo szybko przelatujące obok nas " brzęczydła". No, nie powiem , pietra mięliśmy niemałego Od tego miejsca pozostało nam jeszcze 1,7 mili do punktu Kapaloa, od którego mamy "odbić" na inny szlak, szlak Halemau'u. Trasa ta poprowadzi nas pomiędzy Cinder Cones i z powrotem do podnóża Pu'u'ula'ula, gdzie na jego szczycie stoi nasz samochód. Różnica wysokości pomiędzy dnem krateru a szczytem wynosi 3,000 feet w pionie czyli prawie 1 km. Ale, pełni radości nie zaprzątamy sobie głowy tym mało znaczącym faktem i pełni animuszu kierujemy sie w drogę, po równej jak stół trasie. Teraz zaczynamy dopiero poznawać co to znaczy piaszczysty szlak. Do tej pory schodziliśmy w dół wiec ciężar plecaków i naszych ciał pomagał nam w zejściu. Po prostu nas pchał i w ogóle nie odczuwaliśmy jakiegokolwiek zmęczenia nóg. W chwili, gdy weszliśmy na równy teren, mięsnie nóg zaczęły dawać o sobie znać. Każdy krok na tym odcinku był wielkim wysiłkiem. Próbowałem iść obok szlaku, po jak gdyby twardej powierzchni zaskorupiałego piasku ale niestety, w momencie dotyku noga , skorupa piasku pękała i noga znów trafiała na miękki piasek. Proszę sobie wyobrazić szybki spacer po piaszczystej plaży, albo będzie lepiej, gdy go spróbujecie, wtedy będziecie mieli doskonale porównanie. Tak wiec po 4 milach w dół w zupełnie takich samych warunkach nie czuliśmy zmęczenia nóg ale te 1,7 mili pokazało nam co to znaczy trasa Sliding Sands w Haleakala. A przed nami powrót - 9,4 mili (15 km). O! O! Wreszcie docieramy do Kapaloa. Sprawdzam czas a to jest w tej chwili dla nas najbardziej istotne. Jest godzina 9:30 AM. Jest świetnie, mamy doskonały czas przejścia - 5.7 mili w ciągu 2 i pół godziny. Stajemy na kilka minut. Zjadamy kilka kawałków ananasa, po 3 owoce guawy i rozpływamy sie w zachwycie nad otaczającym nas krajobrazem. ( foto 29a, 30,31,32, 33, 35 )
Krajobraz, który nas otacza niczym nie ustępuje krajobrazowi z Księżyca. I tutaj ciekawostką jest to, ze NASA, właśnie we wnętrzu Haleakala przeprowadza wszystkie próby nowych pojazdów księżycowych. Tutaj miał miedzy innymi próby, pojazd "ROVER", którym Armstrong poruszał sie po Księżycu w czasie pierwszego lądowania w programie "APOLLO". Klimat krateru, totalnie suchy, piaszczysto-kamienisty a szczególnie jego ukształtowanie terenu, doskonale odpowiada warunkom jakie sa na Księżycu. Dlatego, ze mamy tak dobry czas, postanawiamy dodać sobie kilka mil i zmieniamy trasę wokół dodatkowej Cinder Cone - Pu'u Nole. Nie zmieniamy kierunku i nadal kontynuujemy marsz w kierunku trasy Halemau'u, która poprowadzi nas wokół najpiękniej położonych i najbardziej kolorowych Cinder Cones ( Foto 34, 36 ). Szlak lekko zaczyna sie podnosić w góre lecz ogólnie można uznać, ze idziemy po równinie. Również z pełnym zachwytem stwierdzamy, ze szlak jest stosunkowo twardy wiec marsz nie jest tak męczący. Po obejściu Pu'u Naue napotykamy na swojej trasie pozostałość po potężnym vencie parowym ( Steam Vent ) , który juz w tej chwili nieczynny ale w przeszłości syczący para zawierającą wszystkie możliwe minerały jakie znajdowały sie w Ziemi. Vent ten, głęboki na 63 feet jest niesamowicie kolorowy wokół jego ujścia z ziemi. Od jaskrawo czerwonego poprzez żółty, niebieski az po czarny. W zależności jaki minerał był pompowany przez potężne ciśnienie pary wydobywającej sie z wulkanu , taki kolor występuje na obrzeżach tego ventu. Mijamy go i wchodzimy pomiędzy zbocza Halali'i. Tutaj otwierają sie nam niezapomniane widoki, niczym wyjęte z najlepszego albumu fotograficznego pokazującego niezwykle miejsca. Jesteśmy urzeczeni. ( Foto 37, 38, 39, 40 )
Mijamy przepiękne Cinder Cones i zaczynamy schodzić w dół po zboczach, ostatniej na naszej drodze Cinder - Ka Moa o Pele. Ta Cinder Cone jest kompletnie czerwona, tak jakby była usypana z pokruszonej cegły. Trawers okalający te Cone, bardzo ostrym nachyleniem schodzi do zastygniętej rzeki lawy, która przecina wnętrze krateru z zachodu na wschód. Musimy przejść przez to lawowisko do punktu, skąd zacznie sie prawdziwy marsz - 4 mile pod gore po ruchomym piasku, 3,000 feet różnicy elewacji. Jest godzina 10:30, gdy zaczynamy przecinać centralny odcinek krateru. Słonce jest juz niemalże w pionie nad kraterem i zaczyna nam pokazywać swoja siłe. Mimo tego, jesteśmy nadal dość grubo ubrani, ponieważ powietrze jest wciąż chłodne. Zastanawiałem sie dlaczego tak sie dzieje i doszedłem do wniosku, ze popiół, po którym idziemy i wnętrze krateru absorbuje absolutnie energie słoneczną i ze względu na brak odbicia od podłoża, powietrze nie może sie nagrzać. Po prostu, promienie sa wchłaniane przez lawę. Ale mimo tej "wygody", nogi zaczynają prosić o odpoczynek a do góry jeszcze mamy bardzo daleko. Z kilkoma ( juz niestety coraz częstszymi ) odpoczynkami "przecięliśmy" lawowa rzekę i doszliśmy do punktu, w którym tablice informacyjne mówiły o osach z HALEAKALA. Z tego punktu, mamy juz tylko pod górę. Po chwili odpoczynku, o godzinie 11:00 AM, z lżejszymi plecakami, ponieważ pozostało nam juz tylko po dwie butelki wody, zaczynamy podejście pod najwyższą ścianę krateru - Pu'u'ula'ula. Wspomniałem poprzednio o trudności marszu po piaszczystym szlaku na równym terenie. Ale to co okazało sie teraz, przeszło nasze wszelkie i śmiałe oczekiwania. Mimo chęci zrobienia metrowego kroku, stopa zjeżdżała w ruchomym piasku i posunęliśmy sie tylko o 20 cm do przodu. Nie ma odrobiny twardego gruntu , na którym można oprzeć stopę i odbić sie. Idziemy "na pietach" a nie na palcach jak w normalnych warunkach a ten sposób marszu jest niewspółmiernie wyczerpujący. Mija 1 godzina marszu a nam sie wydaje jakbyśmy nie zmienili miejsca. Jesteśmy tylko "parę kroków" od miejsca, skąd wyruszyliśmy. I teraz zaczynają mi w głowie huczeć słowa Ranger'a o kalkulacji czasu. Juz teraz wiem co ten wspaniały człowiek miał na myśli. Co najgorsze ? Wkradło sie w nas zwątpienie we własne siły, ze nie zdążymy wyjść na gore przed zmrokiem a to juz nie było by przyjemne. Nie jesteśmy przygotowani na nocleg w tych warunkach. Jakkolwiek "łóżko" możemy mieć super-super-super-king size ale niestety, temperatura nie ta. A kołderki nie wzięliśmy , niestety ze sobą. Mieląc szlakowy piasek pod nogami pokonujemy pierwszy trawers pod Pu'u o Pele. Na jego szczycie jest kawałek - pół mili prostego , płaskiego i twardego gruntu. Tam planujemy odpoczynek. A czas ucieka i pracuje przeciwko nam. Jest 1:00 PM. Pokonaliśmy pierwszy trawers. Chwila odpoczynku, kilka łyków wody i ruszamy dalej, wyżej. Zaczynamy wspinaczkę pod Ka Lu'u o ka 'O'o. Trawers biegnie czterema zakosami a przewyższenie terenu w tym miejscu jest około 300 metrów, długość jednego trawersu nie przekracza 100 metrów wiec droga pod gore staje sie naprawdę ciężka. Każdy krok jest juz wymuszony, każdy wysiłek doprowadza prawie do skurczy mięsni nóg. Posuwamy sie do przodu w tempie ospałego żółwia. Na tym odcinku zauważyłem u siebie dziwne zmiany w tempie oddychania. Oddech stal sie szybszy, krótszy a przy tym głęboki. Dziwne zachowanie organizmu. Przystanąłem na którymś z kolei zakosie i zapytałem Beatkę, czy zauważyła zmiany w oddychaniu. Beata potwierdziła moje spostrzeżenie. Ale cóż, musimy iść dalej. Im wyżej, tym wysiłek staje sie większy. Nogi juz odmawiają posłuszeństwa, zaczyna brakować tlenu w płucach. Jesteśmy wykończeni. Z trudem dochodzimy do Ka Lu'u o ka 'O'o. I tam , na odrobinie równego terenu, padamy na wznak, na drobnych kamyczkach lawy. W głowie sie kreci, każdy mięsień upomina sie o szacunek dla niego, oddech mamy szybki, zmęczony, jak po rozładowaniu wagonu węgla na czas. A do szczytu jeszcze daleko, oj daleko. Ale niestety, Czas- nasz wróg w tym momencie i jego dobry przyjaciel Strach z siostra Obawa, kazali nam ruszyć dalej. Ten odcinek trasy do szczytu, te ostatnie 2 mile, był najgorszym doświadczeniem jakie przeżyłem na jakimkolwiek szlaku. Byliśmy w tym momencie powyżej 8,000 feet i wtedy zrozumiałem, ze problem z oddychaniem to jest przeciecz wysokość na jakiej sie znajdujemy. I niestety nasze tempo spadło do minimum. Licząc po 80 kroków, ( 100 kroków nie byliśmy w stanie pokonać ) robiliśmy chwile odpoczynku na stojąco, kilka bardzo głębokich oddechów ( nota bene , nigdy wcześniej tak głęboko nie oddychałem ) , o które sam organizm gwałtownie sie upominał i regulował. Oddychaliśmy stojąc, ponieważ podnieść sie z pozycji siedzącej kosztowało nie lada wysiłku a zakwaszone juz w tym momencie mięsnie nóg, rozdzierały sie z bólu. I znów .....77, 78, 79, 80 kroków. Stop. Oddech, jeden, drugi, trzeci. I dalej...78, 79, 80. Stop. Oddech. I dalej. W tym pełnym wysiłku momencie na "nieszczęsnych" ostatnich dwóch milach, zauważyłem ciekawa rzecz. Otóż, mimo tak tytanicznego wysiłku i spożyciu prawie 5 litrów wody, nie pokazała sie na nas ani jedna kropla potu. Mimo ciepłego ubrania, jakie mieliśmy na sobie, mimo całego strasznego wysiłku jaki włożyliśmy w podejście pod gore, nikt z nas sie nie spocił, gdzie w innych warunkach wszystko co na człowieku , nadawało by sie do wyżymaczki. Wniosek z tego można wysnuć tylko jeden....super suche powietrze jakie znajduje sie w kraterze. Wilgoć z naszych ciał, po prostu była jakby "wysysana" przez otaczające nas powietrze. Stad, mimo tropikalnego słońca nad głową, trzeba mieć na sobie cieple ubranie. Jeszcze kilka kroków i po przejściu 15 mil=24km, znaleźliśmy sie w chmurach okalających szczyt Haleakala. Była godzina 4:30 PM. Ostatnimi siłami doczołgaliśmy sie do samochodu. Nie wiem jak otwarłem drzwi od auta, ręce trzęsły mi sie jak przy dobrze zaawansowanym Parkinsonie. Ale jedno pozostało nam w sercach...spełnione marzenie, którego nikt nam nie odbierze. I znów możemy śmiało powiedzieć, jak po wyprawie do czynnego krateru Pu'u'O'o - VENI, VIDI, VICI. Tak , to nie jest śmieszne, ponieważ przezwyciężyliśmy zmęczenie, słońce i czas a to co widzieliśmy chociaż w malej części pragniemy sie z Państwem podzielić. Pokonaliśmy Ruchome Piaski Haleakala !!! BYŁA TO WIELKA PRZYGODA !!! Zjechaliśmy do Kahului, stolicy Maui. Nie czuliśmy głodu ani pragnienia. Marzyliśmy tylko o jednym... plaża i ciepła woda oceanu. Nie ma lepszej rzeczy na zmęczenie jak kąpiel w ciepłym oceanie i poleżeć na rozgrzanym przez Słońce piasku.
Przeżyliśmy z Beatka następną WIELKA PRZYGODĘ. I tutaj, pragnę Ci podziękować Beatko, za wspaniałą Twoją postawę prawdziwego turysty, dostrzeganie i docenianie piękna, które nas otacza a szczególnie za wytrzymałość i siłę na naszych wspólnych szlakach. Dziękuje Ci Beatko Opracowanie: Beata i Roman Wojtas UWAGA: Materiał zdjęciowy użyty w tym reportażu pochodzi z prywatnej kolekcji Romana Wojtasa. Wszelkie kopiowanie, kolportowanie lub wykorzystywanie tegoż materiału zdjęciowego do celów publicznych bez zgody autora jest bezwzględnie zabronione. |