Wycieczka na szczyt Skrajnego Soliska (Predné Solisko)

Dziewiątego sierpnia, w poniedziałek wyjechałem z domu samochodem, około godziny piątej po południu, żeby odwiedzić znowu Szczyrbskie Pleso, najwyżej położone w Tatrach, śliczne, słowackie uzdrowisko. Wybrałem się na wycieczkę samotnie, bo Tatry, to nie kawiarnia i niepotrzebna mi w górach ludzka paplanina, humory i wapory. Uzdrowisko leży na wysokości 1400 metrów nad poziomem morza, a nad nim góruje najdalej wysunięty na południe w grani Soliska, szczyt Skrajnego Soliska o wysokości 2093 m n.p.m. Postanowiłem na niego wejść.

     Zmierzchało, kiedy przez Piwniczną i przejście graniczne w Mniszku (z powodu oberwanej drogi czynne tylko dla samochodów osobowych) dojechałem do Popradu. W znajdującej się obok termalnego aguaparku kolibie wynająłem za 21 euro pokój wraz ze śniadanem. Całkiem niezły komfort, łazienka, telewizor, a rano różnorodny i obfity stół szwedzki, nie do przejedzenia. Dla porównania dodam, że w znajdującym się obok hotelu "Aquacity", pokój kosztował 140 euro za dobę. Cena wielokrotnie wyższa, ale wątpię, żeby dawali tam lepsze śniadanie.

     Rano we wtorek wymieniłem w Popradzie w Narodowym Banku stare, słowackie korony na euro, trochę się tego uzbierało przez ubiegle lata, zwłaszcza bilonu, i około dziesiątej byłem w odległym o 30 km Szczyrbskim Plesie. Brzegiem plesa (jeziora) i zielonym, ukwieconym deptakiem doszedłem do kolejki linowej, około 2 km. Wykupiłem w kasie za 8,5 euro bilet w obie strony, wsiadłem, a właściwie usiadłem na krzesełku, i po około dwudziestu minutach wysiadłem 450 metrów wyżej, na górnej stacji kolejki, na wysokości 1850 m n.p.m.

     Ludzi było tutaj wiele i wielu decydowało się iść na szczyt, bo Solisko, to trochę taki słowacki Giewont. Wszyscy wyciszeni, pogodni, słychać było mowę słowacką, polską, węgierską i rosyjską, bardzo dużo małych dzieci, całe rodziny. Za 1 euro 60 centów kupiłem półlitrową butelkę brzoskwinowej herbaty i wyruszyłem samotnie czerwonym szlakiem w stronę szczytu.

     Tabliczka przy szlaku informowała, że orientacyjny czas wyjścia na szczyt, to półtorej godziny, zastanawiałem się po co aż tyle czasu, skoro szczyt było widać na przysłowiowe wyciągnięcie ręki, zrozumiałem, kiedy doszedłem do tego... hmm... szczytu, jak się okazało garbu, za którym ukazywały się w miarę wspinaczki następne. Szlak na Solisko, to specyficzna, wygięta w kształcie łuku trasa i szczyt z zamontowanymi na nim dwoma srebrnymi tabliczkami ukazuje się niespodziewanie dopiero za którymś tam kolejnym garbem, kiedy człowiek zaczyna już wątpić, czy ta góra posiada w ogóle jakiś ostatni szczyt. I może to dobrze, że podobnie jak w życiu, nie widać od razu całej, mozolnej drogi, tylko kolejne etapy.


    
Na szczycie, jak to na szczycie, koniuszkami palców należy dotknąć nieba, a później trzeba wracać na ziemię, co też z radością zrobiłem, myślę, że jeszcze nie dojrzałem do nieba. Mówią, że zejście bywa trudniejsze, jak wyjście. No, nie wiem, mnie się w każdym razie schodziło, jak na skrzydłach, jakby mi pomagały dobre Anioły. Może i pomagały, dziękuję im w każdym razie za piękną pogodę. Zasłaniały co jakiś czas słońce skrzydłami chmur i zsyłały trochę cienia. A ludzie wychodzili do góry i schodzili, tam i z powrotem, jak po biblijnej drabinie Jakubowej.
    

O czwartej po południu wróciłem na centralny parkingu do samochodu, zapłaciłem za parkowanie 3 euro, zjadłem za 1 euro 45 centów gulaszową polewkę z chlebem i wróciłem do Polski. Ponieważ chciałem jeszcze wstąpić do Szczawnicy, wracałem inną trasą, przez Nidzicę, i tutaj jedna uwaga. Nie polecam tej trasy, gdyż od miejscowości Spiska Bela do polskiej granicy w Łysej n/ Dunajcem czatują na podróżnych słowaccy, młodzi Cyganie. Słyszałem o nich nieraz, ale się dotąd z nimi nie spotkałem, dopiero tym razem. Jechałem dosyć szybko, zobaczyli mnie w ostatniej chwili, kiedy ich mijałem, i chyba dlatego nie zdążyli mi zabiec drogi. Poderwali się w moją stronę, jak szakale, widziałem we wstecznym lusterku. Kiedy mi opadł poziom adrenaliny, zacząłem się zastanawiać, co bym wybrał, gdyby mi zagrodzili drogę? Czy bym stanął, czy bym w nich uderzył? Oba wyjścia paskudne i nie wiem, naprawdę nie wiem, co bym wybrał i obym nie musiał w swoim życiu dokonywać takich wyborów! A swoją drogą, słowacka policja i władze powinny się zająć tym istniejącym od wielu lat problemem, przecież Słowacja, to w końcu unijny kraj w środku Europy.
 
Andrzej Jarosz
sierpień, 2010 r.