Czy
po latach jest
jeszcze możliwa CAŁA PRAWDA?
Taki tytuł przyszedł mi do głowy po przeczytaniu artykułu-wspomnienia pt. „CAŁA PRAWDA o Placówce Partyzanckiej Zygmunt II”, zamieszczonego w miesięczniku Miasta i Gminy Zakliczyn „Głosiciel” (wrzesień 2011 nr 9). ![]() Jego autorką jest Łucja Milczewska, która „w związku z pojawiającymi się nieprawdziwymi informacjami w książkach, różnych artykułach i Internecie” (*) poczuła się w obowiązku napisania sprostowania opisów niektórych wydarzeń mających miejsce na Mogile, wzniesieniu położonym w lasach stróskich koło Zakliczyna. A niejako wprowadzenia do tych wspomnień dokonała Ewa Jednorowska pisząc: „Są w dziejach wydarzenia, które będąc słabo oświetlone przez źródła historyczne obrastają legendą nie mającą szerszych podstaw. Dotyczy to także zniszczenia przez hitlerowców szpitalika partyzanckiego na Mogile, 5 października 1944 roku. Istniejące opracowania tego tematu zawierają często elementy innych działań zbrojnych w terenie. W rezultacie czytamy o akcji partyzanckiej, której w rzeczywistości nie było.(podkreślenie moje – J.F.) Prezentowane wspomnienia Łucji Milczewskiej oparte są na relacjach jej najbliższej rodziny: dziadków – Józefa i Józefy Czuba, rodziców – Kazimierza i Marii Czuba oraz wuja Jana Magiery i cioci Zofii Musiał z domu Magiera. Wszyscy oni byli w konspiracji i służyli bezpośrednią pomocą wspomnianym partyzantom, przechowując broń, dostarczając żywności itp. W ich domu schronił się też jedyny ocalały świadek pogromu szpitalika. Jego relację również zamieszcza autorka. Wspomnienia te mają więc dużą wartość poznawczą i są cennym wkładem do rekonstrukcji tamtych, tragicznych wydarzeń.” (*) Na portalu www.brzesko.ws napisałem o zainteresowaniu się członków Stowarzyszenia PODGORZE.PL historią medyka Władysława Mossoczego, poległego w walce z Niemcami 5 października 1944 r. w Woli Stróskiej, oraz o wspólnym wyjeździe do tej miejscowości w listopadzie ubiegłego roku w celu odwiedzenia miejsca jego śmierci i spotkaniu z ludźmi, którzy pamiętają jeszcze tamte wydarzenia. Na prośbę pani Tutak – kurator wystawy o rodzinie Mossoczych - opisałem okoliczności mojego “spotkania” z Władysławem Mossoczym i uwieńczoną sukcesem próbę uzyskania jego zdjęcia. Chociaż jestem jednym z tych, którzy wypowiadali się o wydarzeniach z 5 października 1944 roku, zwłaszcza dotyczących Władysława Mossoczego, ale nie zamierzam podważać tego, co opisała Łucja Milczewska, chociaż nasze opisy znacznie się różnią. Chciałbym jednak przy tej okazji zwrócić uwagę P.T. Czytelników na niezwykle istotny, moim zdaniem, problem, jaki zaanonsowałem w tytule artykułu. Ponieważ czas nieubłaganie uniemożliwia aktualną weryfikację różnych wypowiedzi świadków tamtych wydarzeń, pozostaje oparcie się tylko na zachowanych dokumentach. I właśnie na nich bazowałem, pisząc o śmierci medyka z Krakowa. Ze wspomnieniami pani Milczewskiej spotkałem się niedawno, dlatego pozwolę sobie na zacytowanie kilku fragmentów jej wypowiedzi dotyczących wydarzeń na Mogile: „Następnego dnia tj. 5 października 1944 r. Dowódca „Skory” poszedł w godzinach południowych na odprawę do Zakliczyna. Dzień jak wiele innych był pochmurny, mglisty, szary i ciemny. W wczesnych godzinach popołudniowych z lasu do „Dziadka” i całej wsi doszedł odgłos pojedynczego strzału, cisza i po chwili dłuższa seria strzałów i cisza. (...) Z Zakliczyna przyszedł zdyszany dowódca „Skory”. Zapytał „Dziadka” co się stało, „Dziadek” wzruszył ramionami, bo nic nie wiedział, na co dowódca – cytuję: Moje kochane dzieci się tam biją, a ja tu. Jednak nie poszedł do lasu. Po krótkiej rozmowie z „Dziadkiem” zapadła decyzja, że do lasu pójdą dziewczyny z sąsiedztwa. (...) Dziewczęta wyruszyły i dotarły do budki. Zobaczyły uchylone drzwi. Zofia Magiera zajrzała przez okno i zobaczyła w pierwszym pomieszczeniu zakrwawionych, leżących na podłodze trzech mężczyzn, odwróconych twarzą do podłogi. W lesie panowała martwa cisza. Więcej się nie rozglądały. Wróciły ze łzami w oczach. (...) Wyruszyły ponownie, ale inną drogą. Ominęły budkę. W odległości około 100 metrów od budki, przy drodze zobaczyły zakrwawione, rozkrzyżowane ciało lekarza Władysława Mossoczego. (...) Wczesnym rankiem 6 października do Józefa Czuby przyszedł sanitariusz z budki. Czubowie nie mogli go poznać, choć znali go bardzo dobrze. Był blady, wystraszony, brudny, niewyspany. Tylko on przeżył strzelaninę w budce. Opowiedział co się tak naprawdę wydarzyło. Jak już wspomniałam w godzinach popołudniowych od strony południowej tj. od Borowej Niemcy uderzyli w stronę budki. Ponieważ dzień był mglisty i pochmurny nie było widoczności, warta nie była rozstawiona należycie, nie było dowódcy. Chorzy partyzanci zostali zaskoczeni przez Niemców i żaden z nich nie podjął walki z hitlerowcami. Kiedy padły pierwsze śmiertelne strzały, lekarz Władysław Mossoczy, widząc co się dzieje wyskoczył z budki i pobiegł lasem w kierunku bunkrów (baza partyzantów oddalona 300 – 400 metrów od szpitalika – przyp. mój J.F.). Chciał powiadomić resztę partyzantów. Został ranny w nogę i kulejąc biegł dalej, następna kula ugodziła go w klatkę piersiową i poległ na miejscu.” (*) Sanitariusz, cały czas przebywając w budce, posmarował się krwią zabitych, ułożył się pomiędzy nimi i udawał trupa, kiedy Niemcy sprawdzali, czy któryś z partyzantów jeszcze żyje. Udało się. W nocy wyszedł z budki, ukrył się niedaleko niej i wczesnym rankiem dotarł do zabudowań Czubów. „Nie zginął żaden Niemiec, bo nikt nie stawiał oporu. W przeciwnym razie Niemcy w odwecie spaliliby wieś i pomordowali ludzi, tak jak to robili w innych miejscowościach.” (*) W relacji Łucji Milczewskiej została też podana lista partyzantów, którzy zostali zabici w budce lub w jej pobliżu. Te osoby są wymienione na pamiątkowej tablicy przytwierdzonej do jednej ze ścian szpitalika. W archiwum byłego przewodniczącego Komisji Historycznej ZBoWiD w Brzesku Karola Bernackiego natrafiłem ostatnio na dwa dokumenty odnoszące się do w/w wydarzeń, zamieszczonego w miesięczniku Miasta i Gminy Zakliczyn „Głosiciel” (wrzesień 2011 nr 9). ![]() Pierwszy z nich, podpisany (nieczytelnie) przez Sekretarza Koła w Zakliczynie, nosi datę 22 lutego 1973 roku i mówi o pamiętniku opracowanym przez Jana Majewskiego, w którym to pamiętniku znajduje się m.in. taki fragment: ![]() ![]() „W lesie pod Mogiłą w tzw. Kokocu zbudowano bunkry z drzewa doskonale zamaskowane w ziemi, tak że z trudem można było je wyśledzić. W bunkrach tych przechowywano broń, żywność, opatrunki, a równocześnie były one miejscem schronienia partyzantów przed deszczem i pomieszczeniem na nocleg. W okresie pobytu partyzantów w tym miejscu wystawiano po lesie posterunki, które miały za zadanie alarmować pozostałych żołnierzy nie będących w służbie, oraz nie dopuszczać nikogo z niepowołanych, a w szczególności Niemców na miejsce pobytu placówki. Teren był mocno zalesiony. Przez las biegła przesieka leśna, przy której stał budynek drewniany przeznaczony na miejsce zebrań gajowych, którzy pilnowali okolicznych lasów. W budynku tym były dwa pomieszczenia. Jedno z pomieszczeń miało charakter kuchenki, gdzie był stolik i prosta ława. Budyneczek ten wykorzystywali partyzanci do szkolenia sanitarnego. Wyszkolenie sanitarne prowadził młody lekarz zatrudniony przy szpitalu powiatowym w Brzesku Władysław Mossoczy. Wysoki, w okularach, zawsze z humorem umiał prowadzić swe zajęcia z zainteresowaniem. Z początkiem października 1944 przyszedł on pieszo z Brzeska na miejsce placówki. Było to o ile sobie datę przypominam 4.X.1944. Ranek był mglisty i pochmurny. (Chodzi o dzień 5 października – przyp. mój J.F.) W gajówce bo tak ją nazywano było kilku chorych. Lekarz Dr Mossoczy zaopatrzył ich pożartował z nimi i począł wykład o tym jak należy podwiązywać opatrunki w wypadkach upływów krwi z powodu ran. Wszyscy słuchali z zainteresowaniem, bo wiedzieli, że chodzi tu o życie własne i swoich najbliższych współkolegów. W izdebce było ciasno. Czuć było zapach tytoniu. Dym przesłaniał widok na zewnątrz. Dochodziła godzina 11sta,40 gdy jeden z sanitariuszy wyglądnąwszy oknem na drogę leśną zobaczył podkradających się pod budynek uzbrojonych Niemców. Na jego krzyk „Chłopcy, szwaby nas otaczają” zrobił się ruch i zamieszanie w izdebce. Wszyscy potracili chwilowo głowy. Broni przy sobie partyzanci nie mieli, bo idąc na wykład pozostawili ją w bunkrach. Tylko lekarz Mossoczy Władysław miał pistolet przy sobie, oraz żołnierz AK Władysław Chrzan z Biskupic posiadał karabin zwykły. On to wypadł z chatki w zarośla i począł prażyć ogniem karabinu w stronę Niemców. Tymczasem lekarz Mossoczy uspokoił pozostałych i nakazał im pojedynczemi skokami opuszczać zagrożoną chatkę. Niedługo strzelec Chrzan mógł osłaniać kolegów. W toku walki nie zauważył, że z flanki poszły na niego kule niemieckie. Zginął przy karabinie. Teraz Niemcy przypuścili szturm do gajówki. Prażyli w nią z karabinów maszynowych. Obrzucali ją granatami. Tymczasem reszta partyzantów znajdująca się w lesie poczęła spieszyć z pomocą osaczonym. Odezwały się wystrzały karabinów partyzanckich. Grzmiała palba. Echo niosło walkę po jarach i wądołach lasu. Walka o gajówkę trwała do godziny 16stej. (podkreślenie moje – J.F.) Niemcy liczyli pełną kompanię wojska w sile od 200stu do 250 ludzi. Wszyscy byli uzbrojeni po zęby. Wreszcie zamierzali się oni wycofać. Wykorzystał ten moment lekarz Mossoczy i wyskoczył przez okno z pistoletem w ręku. Zdradzieckie kule wroga postrzeliły go w nogi. Rannego osłaniali ogniem współkoledzy. Niemcy wycofali się chwilowo. Współkoledzy zabrali na związane karabiny Mossoczego i unosili w las. Na drodze zaatakowali ich ponownie Niemcy. Władysław Mossoczy porzucony na ziemię został ponownie postrzelony przez Niemców. Ze stygnących rąk nie wypuścił jednak pistoletu trzymając go na wrogów. ![]() Pisząc o losach Władysława Mossoczego, oparłem się w znacznym stopniu na broszurce noszącej datę 17 IX 1983 r., którą, jak podano na stronie tytułowej: „Napisał Kazimierz Styrna w/g własnych wspomnień i relacji członków A.K. głównie J. Wesołowskiego, St. Flakowicza, Kusiona Tadeusza, Musiała Władysława, Boczka Władysława – Roch, Majewskiego Antoniego, Kaczmarczyka Władysława, Gierszyńskiego Kazim. „Czarnego” i wielu innych b. żołnierzy A.K. i B.Ch. i na podstawie pracy komendantki WSK p. Wandy Saładykowskiej – Chrapustowej – „ZOO”. Kazimierz Styrna b. d-ca placówki A.K. „Zygmunt” Zakliczyn. Uzupełnił działalnością placówki B.Ch. „Zygmunt II” b. d-ca placówki Franciszek Beczwarzyk”. ![]() Przytoczmy fragment tego opracowania: „W czasie rozmowy i przekazywania przez „Mściwoja” „Skoremu” różnych informacji i instrukcji usłyszeliśmy dość gwałtowną strzelaninę. Orzekliśmy zgodnie, że to strzały od strony „Mogiły”, a więc zgrupowanie partyzantów. Musieli zaatakować Niemcy. „Skory” szybko wyskoczył i pobiegł w kierunku Woli Stróskiej, po nim wyszedł mocno zaniepokojony „Mściwój”. Później dowiedzieliśmy się, jak to było. Po godz. 12-tej korzystając z gęstej mgły, silny oddział niemiecki ok. 150 ludzi ze swastykami na rękawach zaatakował punkt sanitarny w domku drwali, po uprzednim bezgłośnym zlikwidowaniu posterunku. W domku znajdował się w tym czasie medyk – lekarz Mossoczy i kilkunastu partyzantów. Niemcy ostrzeliwali silnym ogniem domek. Partyzanci wyskoczyli ostrzeliwując się i wycofując w kierunku obozu oddalonego o jakieś 300 m. Lekarz Mossoczy otrzymał serię w nogi, potem dobiły go następne celne strzały. Padło też kilku żołnierzy. W obozie nie było ani „Skorego” ani „Meteora”. Ppor. Limbicz objął dowództwo i rzucił do walki (podkreślenie moje – J.F.) drużynę służbową, a następnie włączyły się do walki (podkreślenie moje – J.F.) I i II pluton. Wrócił „Meteor”, dobiegł „Skory”. Partyzanci walczyli dzielnie i rozbili Niemców na dwie grupy. Jedna z drużyn zaatakowała Niemców od tyłu. Niemcy, nie znając sił przeciwnika, ostrzeliwując się, w wcześnie zapadającym mroku – wycofali się. W walce tej (podkreślenie moje – J.F.) zginęło 9 partyzantów. Jakie straty ponieśli Niemcy nie wiadomo, bo wycofując się nie zostawili nikogo.” Szanowny P.T. Czytelniku, czy po zapoznaniu się z przytoczonymi materiałami możesz odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: Czy po latach jest jeszcze możliwa CAŁA PRAWDA? Zaprezentowane wyżej różne opisy tego samego wydarzenia wyraźnie pokazują, jak daleka jest droga w ogóle do poznania prawdy. Dotyczy to także i innych wydarzeń. Im więcej czasu upływa, tym bardziej zacierają się w pamięci nazwiska, daty, ocena zachowań, coraz częściej mylimy wypadki lub umiejscawiamy je nie tam, gdzie się wydarzyły. Dlatego tak ważne jest docieranie do wszelkich dokumentów i ich ujawnianie, aby następnym pokoleniom przekazać rzetelne informacje, pozwalające na taką samą ocenę nas i czasów, w jakich przyszło nam żyć. Żeby po nas nie został tylko potop. ![]() Jacek Filip 1 lutego 2012 r. (*) Fragmenty pochodzą z artykułu-wspomnienia Łucji Milczewskiej. Uzupełnienie Opisując wypadki, jakie miały miejsce 5 października 1944 roku na Mogile w lasach stróskich koło Zakliczyna, i przedstawiając różne punkty widzenia tych wydarzeń, napisałem na zakończenie: „Im więcej czasu upływa, tym bardziej zacierają się w pamięci nazwiska, daty, oceny zachowań, coraz częściej mylimy wypadki lub umiejscawiamy je nie tam, gdzie się wydarzyły. Dlatego tak ważne jest docieranie do wszelkich dokumentów i ich ujawnianie, aby następnym pokoleniom przekazać rzetelne informacje, pozwalające na taką samą ocenę nas i czasów, w jakich przyszło nam żyć.” Prawdę powiedziawszy, nie sądziłem, że do tej historii będzie można jeszcze coś dodać, kiedy otrzymałem drogą elektroniczną, od internauty pragnącego zachować anonimowość, kopie pewnych dokumentów potwierdzających, że jednak 5 października 1944 roku stoczono na tym wzgórzu walkę z hitlerowcami, ale także dodających nowe, nieznane mi wcześniej informacje, m.in. o tym, kim był ów tajemniczy sanitariusz, który jako jedyny miał ocaleć z pogromu partyzanckiego szpitalika. Pozwolę sobie poniżej zacytować fragmenty tych dokumentów, P.T. Czytelnikom pozostawiając w dalszym ciągu odpowiedź na pytanie, czy o tych wydarzeniach to już CAŁA PRAWDA? Kronika szkoły w Dzierżaninach (pisownia oryginalna – przyp. mój, J.F.): „W dniu 5 października 1944 r. nastąpiło starcie partyzantów z niemcami w lasach stróżkich, na Patrii – „Mogiła”. W walce tej poległo 10-ciu partyzantów. Podczas tej walki niemcy rozbili granatami budynek, zaplecze socjalne robotników leśnych wraz z kancelarią polową leśniczego. W tym czasie był w budynku, jak niemcy go zniszczyli podczas walki, szpitalik partyzancki, którym kierował lek. med. Władysław Mossoczy z Brzeska. Był on spokrewniony z gen. Tadeuszem Klimeckim, który zginął razem z gen. Władysławem Sikorskim w Gibraltarze. W. Mossoczy poległ w tej walce na tej „Mogile” w Stróżkim lesie. – W dniu 6 października, na drugi dzień po tej walce, niemcy zniszczyli 11-cie szt. bunkrów ziemnych, które służyły za schronisko partyzantom. Były one usytuowane w odleg. około 800 mb. od budynku kancelarii leśniczego w tz. rewirze „Kokocz” nad Borową.” Stanisław Książek – Wspomnienia: „Obecność naszych oddziałów partyzanckich w lesie ktoś zdradził Niemcom, którzy w dużej ilości przebywali w Zakliczynie i niespodziewanie mogli zaatakować naszych chłopców nieprzygotowanych jeszcze na odparcie takiego ataku. Zginął lekarz z Wojnicza i 9-ciu partyzantów, były też straty w szeregach niemieckich, bo mimo zaskoczenia musieli podjąć obronę i zmusili Niemców do odwrotu.” Z „Oświadczenia świadka” (potwierdzone przez Kazimierza Styrnę – pseudonim „Sławomir”): „Ob. Lipski Tadeusz – pseudonim „Bojowiec” – brał udział w zgrupowaniu partyzanckim „Marsa” (Nadolnik Jan) na wzgórzu „Mogiła” wykonując różne zadania dywersyjne. Po przybyciu „Skorego” zgrupowanie wynosiło 3 plutony. 5.X.1944 r. oddział partyzancki stoczył bitwę z Niemcami. „Bojowiec” walczył u boku „Meteora” z-cy „Skorego”.” Do sprostowania i rozszerzenia historii bitwy z Niemcami w lasach Woli Stróskiej-Wzgórze „Mogiła” wykorzystano wspomnienia niżej wymienionych żołnierzy - patyzantów I-go plutonu AK i d-cy „Meteora”: 1. Cięciwa Franciszek, ps. „Jastrząb”, AK, „Urban” 2. Klecki Kazimierz, ps. „Sikora”, AK, „Urban” 3. Kubala Franciszek, ps. „Tarnowski”, AK, „Urban” 4. Mierzwa Kazimierz, ps. „Czerep”, AK, „Urban” 5. Nosek Franciszek, ps. „Chochlik”, AK, „Władysław” 6. Pasek Marcin, ps. „Wydra”, AK, „Urban” 7. Straszyńki Zdzisłw, ppor., ps. „Meteor”, „Cichociemny”.
„W dniu 5-go października 1944 r. d-ca I-ego plutonu „Meteor” wraz z d-cą zgrupowania „Skorym” udał się w godzinach rannych do Zakliczyna na odprawę kierownictwa konspiracyjnego.
(...) W dniu tym, a był to chyba poniedziałek, ok. 12°° ciszę leśną zakłócił odgłos serii z broni maszynowej z kierunku, gdzie był punkt sanitarny zgrupowania. Było pewne, że jest to atak Niemców na szpitalik partyzancki. Dowódcy drużyn I-go plutonu zarządzili alarm bojowy. Znajdujący się w ziemiankach partyzanci szybko uzupełnili odzież, oporządzenie i w pełnej gotowości bojowej tyralierą po pochyłości wzniesienia ruszyli w kierunku odgłosu serii wystrzałów. Długość tyraliery wynosiła ok. 200 do 300 m.
(...) Ze względu na mgłę i szarugę, widoczność celów nieprzyjaciela była zła. Po osiągnięciu linii strzeleckich można było się zorientować, że Niemcy znajdują się z boków i przed punktem sanitarnym wśród krzaków i drzew.
(...) Chwilowa przerwa w ostrzale ze strony Niemców pozwoliła plutonowi zbliżyć się do punktu sanitarnego i drogi biegnącej przed nim w kierunku Rudy Kameralnej. W tej sytuacji ocaleni i sprawni partyzanci, którzy znajdowali się w środku punktu sanitarnego wydostali się na zewnątrz, dwóch z nich dołączyło do walczących kolegów plutonu i walczyło do końca... (...) Za chwilę Niemcy wznowili ostrzał linii obronnej plutonu. Strzelanina rozszerzyła się po lesie i miało się wrażenie, że się jest w okrążeniu. Widocznie ekspedycja niemiecka rozdzieliła się.
(...) Drewniane ściany punktu sanitarnego były ogromnie podziurawione, szczególnie od strony lasu. (...)Ponieważ wśród uratowanych z punktu sanitarnego znaleźli się partyzanci z I-go plutonu, ich relacje z przebiegu ataku Niemców na punkt sanitarny i obrony od wewnątrz, przedstawiają się w sposób podany poniżej. Punkt sanitarny posiadał dwa pomieszczenia, w tym większe od strony drogi leśnej, z drzwiami wejściowymi i bez okna. Mniejsze pomieszczenie było od strony lasu, z okienkiem w ścianie od strony Woli Stróskiej. W punkcie sanitarnym znajdowało się ok. 11 osób ze zgrupowania wraz z lekarzem Władysławem Mossoczym. W pierwszym pomieszczeniu, na słomie leżeli chorzy, w drugim ordynował lekarz, dyskutując z partyzantami zaziębionymi, którzy przyszli do punktu. W tym dniu, w punkcie sanitarnym przebywał też pracownik leśny – gajowy, względnie leśniczy - który umawiał się z lekarzem. Umowa dotyczyła alibi dla lekarza, gdyby w drodze powrotnej z lasu Mossoczy został przypadkowo zatrzymany i legitymowany przez Niemców, to miał się powołać na potrzebę udzielenia pomocy lekarskiej gajowemu / leśniczemu.
(...) Pracownik leśny przebywał w punkcie do godz. około 11.30. Około godz. 12.00, jeden z partyzantów zobaczył przez okienko żołnierzy w mundurach niemieckich, na drodze od Woli Stróskiej. Początkowo myślano, że to Azerbejdżanie / Gruzini z plutonu II-go, bo też nosili mundury niemieckie, a była to pora zmiany warty. Dopiero, jak mundurowi zaczęli zbiegać z drogi do lasu na stronę zgrupowania i okrążać punkt sanitarny, jasnym się stało, że byli to Niemcy. Nastąpił huraganowy ostrzał punktu sanitarnego z broni maszynowej, a potem nastąpiła przerwa. W przerwie tej Niemcy żądali poddania się. Równocześnie w punkcie sanitarnym trwało niszczenie dokumentów (tak zdecydował lekarz) i gorączkowe rozważania na temat poddania się czy dalszej obrony (były wahania). Uzbrojenie punktu sanitarnego stanowiły trzy karabiny, jeden sten i pistolet. Podjęto decyzję o obronie. W pierwszym pomieszczeniu i przedsionku, obronę prowadził partyzant “Chochlik”, który od strony otworu wejściowego, za progiem, osłaniając się w pozycji leżącej, za snopkiem słomy z legowisk pacjentów, ostrzeliwał się przed nacierającymi Niemcami z kierunku Borowej. Użyto także granatów, tzw. “sidolówek konspiracyjnych”, powstrzymując w ten sposób gwałtowny atak Niemców. Już w pierwszych minutach walki były ofiary. W pierwszym pomieszczeniu śmierć poniosło czterech partyzantów. W drugim, małym pomieszczeniu, obronę zainicjował partyzant “Sikora”. W pomieszczeniu tym, początkowo nie zginął nikt, gdyż atak Niemców był skoncentrowany na stronę wejściową (od strony drogi). Natomiast w kolejnym ataku Niemców w drugim pomieszczeniu zginęło dwóch partyzantów.
(...) W trakcie ostrzału ranny został lekarz Mossoczy (w nogi) i Kazimierz Klecki “Sikora”. Ranny w głowę Klecki zdecydował się na ucieczkę z punktu sanitarnego. Wyskakując przez okienko dotarł do tyraliery plutonu, nacierającego na Niemców, którzy powoli wycofywali się do lasu, na tyły punktu sanitarnego. W tym momencie, na zewnątrz wydostali się z punktu sanitarnego partyzanci: Franciszek Nosek “Chochlik”, Franciszek Pachowicz “Sanitariusz” (czy rzeczywiście partyzant ten pełnił funkcję sanitariusza, czy tylko nosił taki pseudonim? Ponieważ często „właściciele” pseudonimów podkreślali funkcję, jaką pełnili w konspiracji, można przyjąć, że to ów tajemniczy sanitariusz, o którym była już wcześniej mowa – przyp. mój, J.F.) oraz Władysław Kuś “Kaczor”. Franciszek Nosek od razu włączył się do walczącego I-go plutonu, którym już osobiście dowodził Zdzisław Straszyński “Meteor”. Władysław Kuś został przez Niemców złapany i wzięty do niewoli. Franciszek Pachowicz wydostał się z okrążenia i opuścił pole walki. W tym momencie, od strony południowej nacierał także pluton “Limbicza”, co skłoniło Niemców do wycofania się w głąb lasu, za punkt sanitarny. Tymczasem, w punkcie sanitarnym pozostał ranny lekarz Mossoczy oraz żyjący chorzy. Po dojściu I-go plutonu do punktu sanitarnego, jego żołnierze, Franciszek Nosek “Chochlik” i Zbigniew Kogutowicz “Zbyszewski”, wynieśli rannego lekarza na noszach z dwóch karabinów, w miejsce, które w tej fazie walki wydawało się być bezpieczne. Po walce “Chochlik” i “Zbyszewski”, po przybyciu na miejsce, gdzie umieścili rannego, stwierdzili, że lekarz już nie żyje. Poległ w wyniku kolejnego postrzału – tym razem w szyję. W odległości ok. 60 metrów w kierunku na południe, od miejsca poległego lekarza, była jeszcze jedna ofiara walki. Według relacji “Chochlika”, pochowano ich w miejscach, gdzie polegli i miejsca te zaznaczono krzyżami. Po pogrzebaniu zabitych, “Meteor” zarządził zbiórkę plutonu, sprawdzenie stanu osobowego i ogłosił przygotowania do wymarszu oddziału z lasów na Woli Stróskiej.”
Jacek Filip 26 marzec 2012 r. |