Rzetelność i etyka redaktorów piszących w lokalnych mediach.
(część I)

 

Na początku od razu chciałbym wyjaśnić, że nie zamierzam zajmować się poglądami czy sympatiami politycznymi, jakie reprezentują w swoich artykułach dziennikarze piszący w mediach. Często wynikają one z uwarunkowań społecznych, w jakich muszą pracować, a także z osobistych sympatii czy antypatii lub poglądów politycznych. Bardzo trudno być całkowicie obiektywnym, jeżeli od tego, jak się pisze, zależy czasami zatrudnienie w redakcji o takim a nie innym profilu politycznym. Najlepiej oddaje tę sytuację polskie przysłowie "jeśli wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one".

Są jednak obszary, które nie zależą od poglądów dziennikarza czy profilu politycznego jego redakcji. Mam na myśli czynniki wymagane przez prawo prasowe i autorskie. To, czy prawa te są przestrzegane przez dziennikarzy w ich relacjach medialnych, zależy tylko i wyłącznie od nich samych.

I o tym  właśnie parę słów mojego komentarza, a jako przykład niech posłuży mi postawa redaktorów piszących w mediach lokalnych o wydarzeniach w Brzesku i okolicy.

Z chwilą pojawienia się Internetu, nastąpiły ciężkie czasy dla niektórych redaktorów. Przepływ informacji jest szybszy niż drukowanie dzienników, nie wspominając  o tygodnikach czy miesięcznikach. Dodatkowym utrapieniem jest fakt, że wiele instytucji posiada własne strony internetowe, na których zamieszcza informacje o wydarzeniach bieżących. Coraz trudniej więc znaleźć temat nowy, unikalny czy taki, o którym jeszcze nikt nie pisał.

Powoli kończą się także czasy, kiedy osoby odpowiedzialne w instytucjach samorządowych lub państwowych za kontakty z mediami lokalnymi wysyłały "informacje prasowe"  do regionalnego redaktora(-ki) "Dziennika Polskiego" lub "Gazety Krakowskiej", a ci zamieszczali te informacje na łamach czasopisma, po mniejszej lub większej obróbce, jako "własne".  Niektórzy celowo przymykali (-ją) na to oko, mając na uwadze PR  instytucji, którą reprezentują lub jeszcze częściej przez wzgląd na swojego przełożonego.

Wielu redaktorów gazet i magazynów ilustrowanych traktuje internet jako źródło informacji, jakie można wykorzystywać w swojej pracy dziennikarskiej.  Nie ma oczywiście w tym nic złego do czasu, kiedy wykorzystują zdobyte informacje zgodnie z prawem prasowym i przestrzegają przy tym praw autorskich.

Dla mnie przestrzeganie tych praw jest jednym ze wskaźników oceny rzetelności i przyzwoitości dziennikarza, także tego, który zamieszcza swoje teksty tylko w internecie. Rzetelny autor to ten, który podaje źródło informacji, z jakiej korzysta. I nie ma tu znaczenia czy korzysta z książki, gazety, strony lub bloga internetowego. Wszystkie źródła informacji powinny być tu traktowane równo, niezależnie czy jest to konkurencyjna gazeta, mniej lub bardziej znany portal internetowy, ważna osobistość czy zwykły obywatel. Wyjątkiem są tu tzw. źródła osobowe ale tylko wtedy, kiedy osoba informująca tego sobie nie życzy.

Wystarczy poczytać przez chwilę parę dzienników ogólnopolskich, ich wydań internetowych oraz przeglądnąć największe portale internetowe, aby zobaczyć jak autorzy tam piszący lub zamieszczający informacje przestrzegają z wielką solidnością podstawowych praw autorskich.

Niestety, wielu redaktorów mediów lokalnych nic sobie nie robi z tych praw i wykorzystuje w swoich artykułach informacje znalezione w Internecie, często kopiując nieraz całe fragmenty tekstów, bez podawania źródła informacji. Niektórzy posuwają się nawet do tego, że mijają się z prawdą odnośnie źródeł.

Aby nie być gołosłownym, postaram się podać parę przykładów.

Zacznę od Mirosława Kowalskiego redaktora piszącego w "Dzienniku Polskim".  Ograniczę się tylko do ostatniego przypadku (ale nie jest on jedynym) wykorzystania przez niego informacji zamieszczonej na portalu www.brzesko.ws, w artykule pt. "Uroczystości na Słotwinie. W hołdzie tym, którzy zginęli 5 września 1939 roku.", wydrukowanym w DP dnia 7 września (patrz zdjęcie poniżej).

Połowa zamieszczonego w tym artykule tekstu została skopiowana z artykułu Jacka Filipa  "BRZESKOw latach 1939 – 1945 (garść wspomnień)" , który ukazał się na portalu www.brzesko.ws w dniu 4 września br. o godz. 7.00.

Na początku swojego artykułu autor zamieścił cytat, który wg niego pochodzi z monografii "Tarnów. Dzieje miasta i regionu" pod redakcją profesorów Feliksa Kiryka i Zygmunta Rury! (prof. nazywa się Ruta) - zaznaczony przeze mnie na poniższym zdjęciu ramką niebieską.
Już początek zdania w artykule oraz przekrenie nazwiska jednego z autorów monografii, świadczy, że autor nie miał tej książki w ręce, pisząc "Jakiś czas temu w monografii.. "

Cały ten tekst był cytowany również przez Jacka Filipa, tylko, że jako źródło informacji podał on monografię "Brzesko, dzieje miasta i regionu" pod redakcją profesorów Feliksa Kiryka i Jana Lacha.

Czyżby prof. Kiryk "sprzedał" ten sam tekst w dwóch monografiach? Postanowiłem sprawdzić te rewelacje. Rzeczywiście, w 1987 roku, pod kierunkiem obu wymienionych przez autora profesorów powstał 3-ci tom monografii miasta Tarnowa i regionu tarnowskiego. Autorką rozdziału monografii dotyczącego okresu wojennego jest pani Aleksandra Pietrzyk a tytuł rozdziału brzmi: "Ziemia Tarnowska w latach 1939 - 1945".

Ani w tym rozdziale, ani w całym tomie nie ma słowa o bombardowaniu Słotwiny, a w ogóle wyrazy "Brzesko" i "powiat brzeski" pojawiają się tylko kilkanaście razy w związku z działalnością konspiracyjną na naszym terenie. Wyraz "Słotwina" nie pojawia się w ogóle, o bombardowaniu
tego miejsca jest 0 informacji (słownie: zero).
Poniżej zeskanowany fragment w/w opracowania pani Aleksandry Pietrzyk, w którym jest mowa o hitlerowskich bombardowaniach w pierwszych dniach września 1939 roku, próżno jednak znaleźć w nim jakiekolwiek nawiązanie do tragicznych wydarzeń mających miejsce w słowińskim lesie.



Przejdźmy do dalszej części omawianego artykułu.

Autor pisze: "Po latach jedna z uczestniczek wydarzeń tak wspomina tamten dzień", i tu następuje wypowiedź anonimowej (sic!) osoby wspominającej. Szanowny redaktor wysłuchał relacji o tragicznych wydarzeniach naocznego świadka i zapomniał spytać go o nazwisko?!

Co za brak profesjonalizmu! Ciekawe, co na to powie redaktor naczelny "Dziennika Polskiego"?

Muszę tu uspokoić, czytelników. Znamy autorkę tych wspomnień. Jest nią Pani Wanda Grzegórzek - Jakubaszek. Wspomnienia są w posiadaniu Jacka Filipa, który jak mnie zapewnił opublikował je po raz pierwszy  (i jak na razie jedyny) w dniu 5 września na portalu www.brzesko.ws.

Nie znam pochodzenia końcówki artykułu, ale ponieważ tekst ten nie pochodzi z mojej strony internetowej, nie będę tego dochodził.

Okazuje się, że redaktor "Diennika Polskiego" opanował do perfkcji technikę pisania artykułów, jednakże bazując na pracy innych. Wystarczyło skopiować tekst z internetu. Dołożyć zdanie wstępu plus patriotyczne zakończenie i już można było zgłosić się do kasy po honorarium. Byłbym zapomniał; zdjęcie też podpisał swoim nazwiskiem. Wygląda na to, że jednak był na tej uroczystości.

Na koniec pragnę zwrócić uwagę, na to co jego własna redakcja pisze na stronie internetowej pod sygnowanymi przez niego artykułami.

Portal „Dziennik Polski” wraz ze wszystkimi treściami będącymi jego elementami składowymi - w szczególności internetowe wydanie „Dziennika Polskiego” i treści będące jego elementami składowymi - podlegają ochronie prawnej na podstawie międzynarodowego i polskiego prawa autorskiego. Jakiekolwiek korzystanie z utworów, o których mowa powyżej, przekraczające dozwolony użytek osobisty (uregulowany w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych) wymaga wyraźnej zgody Wydawcy - Wydawnictwo Jagiellonia S.A., które z tytułu praw autorskich jest podmiotem uprawnionym do wydania takiej zgody.

"Dziennik Polski" z dnia 7 września 2009 r.



cdn...

Zbigniew Stós
19 październik 2009 r.

Redaktor Dziennika Polskiego posądzony o kradzież własności intelektualnej. 

"Kiedy dzisiaj przeczytałam na stronie brzesko.ws artykuł o panu Mirosławie..., zagotowało mnie, bo popieram każde słowo, a w szczególności na własnej skórze doświadczyłam przekrętów i nieuczciwości tego pana...

Jeszcze za czasów mojej pracy w BIM, pan Mirosław wielokrotnie podpisywał się pod moimi zdjęciami, które zamieszczał w Dzienniku Polskim, na co oczywiście się zgadzałam (stażyści głosu nie mają).

Jednak nie to jest ważne, ale to, jak pewnego dnia postąpił z moim tekstem oraz z panem Wiesławem Gibesem, który potwierdzi moje słowa, gdyż on sam zgłaszał skargę na MK do redaktora naczelnego Dziennika Polskiego. Otóż kiedyś przeprowadziłam wywiad z panem Gibesem na temat organizowanych przez niego akcji oddawania krwi, zamieściłam tekst chyba na www.brzesko.com.pl - a po kilku dniach wywiad ukazał się w Dzienniku Polskim, podpisany przez Mirosława Kowalskiego i że niby on go przeprowadzał...

Nie dowiedziałabym się nawet o tym, tylko zadzownił do mnie pan Gibes i prosił o wyjaśnienie, dlaczego udostępniam jego wypowiedzi i pozwalam na preparowanie wywiadu panu Kowalskiemu... Ot zwykły złodziej własności intelektualnej...

Razu pewnego było też tak, że zamieścił w Dzienniku zdjęcia z Dnia Dziecka w Parku i pałacu Goetza i miał wyraźnie napisane w mailu, że zgadzam się na publikację pod warunkiem, że ja będę podpisana jako autor zdjęć... No i się nie doczekałam."

(...)

KG

19 październik, 2009 r.


Parę godzin po opublikowaniu pierwszej części artykułu, dostałem maila, którego fragment zamieściłem powyżej. Jak widać, nie jestem jedynym, któremu nie podobają się metody "pracy twórczej" niektórych redaktorów mediów lokalnych.

List czytelniczki, oczywiście za jej zgodą, zamieszczam z parodniowym opóźnieniem, ponieważ chciałem zweryfikować opisaną historię. Rozmawiałem z panem mgr Wiesławem Gibesem, nauczycielem w ZSP nr 2 w Brzesku, który potwierdził, że wspomniane w mailu wydarzenie miało miejsce.

Zbigniew Stós
23 październik, 2009 r.