Ostatnie dni pokoju i pierwsze dni wojny we wspomnieniach Floriana Filipa.
(Jacek Filip)
2019-09-01
Ostatnie dni pokoju i pierwsze dni wojny we wspomnieniach Floriana Filipa.
Florian Filip Autor wspomnień służył jako oficer rezerwy w 38 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich w Przemyślu. Urodzony w 1919 roku w Tworkowej koło Brzeska, zdążył do wojny zdać maturę w Przemyślu, gdzie mieszkał z rodzicami i resztą rodzeństwa, oraz rozpocząć studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niedługo przed wybuchem wojny został awansowany do stopnia podporucznika po ćwiczeniach we wspomnianym wyżej pułku. „Przemyśl, dnia 26 sierpnia 1939 r. Naprężenie nerwów okropne. Wszyscy mówią tylko o wojnie. W kompanii blady strach padł na ludzi. Wyjście na miasto zamknięte; ćwiczenia polowe w specjalnych warunkach. Dowódca kompanii zarządza ciągłe odprawy – nie masz prawa wyrwać się nawet do domu na obiad. Jednak chodzę i to 2 razy dziennie. I teraz właśnie dowiedziawszy się, że jutro będę pełnił obowiązki podoficera służbowego pułku, idę na kolację. Przemyśl, dnia 27 sierpnia 1939 r. Dochodzi 12-sta w nocy. Wnet będzie 28 VIII. Ciężką mam dziś służbę. Czyżby mobilizacja? Tak! alarmowa. Wszyscy zmobilizowani przelewają się przez mój pokój służbowy. Ruch niemożliwy. Nie ma czasu na żadne refleksje osobiste. Służba nie drużba. Oby tylko wojna zaraz nie wybuchła. Co w domu? Przemyśl, dnia 30 sierpnia 1939 r. Od niedzieli nie byłem w domu. Wybieram się tylko nocami. Po służbie miałem drugą służbę i tak stale jak w kieracie. Otrzymałem kartkę z Brzeska. Nic tam nowego. Napisałem 6 listów do znajomych w Brzesku, lecz nie wiem, kiedy je wyślę. Napisać wypada też Cioci (mowa o mieszkającej w Brzesku Bronisławie Wojsowej – przyp. J.F.) na imieniny. Brat jest w o wiele lepszej sytuacji. Jest częściej w domu. Tu chaos, strach. Tatuś stale w biurze, przy pracy. Poczciwa Ciocia (mowa o Anieli, siostrze Bronisławy Wojskowej – przyp. J.F.) i siostry zawsze mają dla mnie coś do zjedzenia. Pracuję jak wół. Nic o niczem nie myślę. Może to i lepiej. Przemyśl, dnia 31 sierpnia 1939 r. Mobilizacja – wojna! Oto jedyny temat dnia w koszarach i mieście. Wszystko przestawiane na wojnę. Koniec z wycieczkami do domu - trzeba zrobić jeszcze jeden skok i pożegnać się. Brata nie mogę znaleźć. Siedzi gdzieś na Lipowej. Pracy coraz więcej. Coraz więcej zamieszania. Już wiem, że za 2 – 3 dni wyjadę na front. Czas napisać list imieninowy do Cioci do Brzeska. Robię to. Piszę raczej list pożegnalny. Idę pożegnać się z rodzicami. Więcej z nikim nie mam czasu się żegnać. Nawet do Brzeska nie napisałem obszerniejszego listu. Ani Marysia (mowa o Marii Wojsównie – przyp. J.F.), ani nikt prócz życzeń imieninowych a’priori złożonych żadnych dopisków nie otrzymał. A przecież są tacy, do których należałoby coś dopisać. Ale trudno. Prac związanych z mobilizacją jest tyle, że w żaden sposób nie można ich tutaj przytoczyć. Wszystko co wojskowe spełniam z obowiązku, z ochotą, ale z ciężkim sercem. Jestem dziwnie przytłoczony wypadkami, ale równocześnie niezmiernie spokojny. Zda się, że o świecie całkiem zapomniałem. Wszystko obraca się wokół pytania: co dalej? Poczekajmy, a zobaczymy. Przemyśl, dnia 1 i 2 września 1939 r. Wróciłem przed chwilą z domu. Godzina około północy. Właśnie chodziłem żegnać się z rodziną. Łzy z konieczności musiały pozostać na powiekach. Nie wypada żołnierzowi płakać! Zda mi się, że już więcej ich nie zobaczę. Boże! Odwróć ode mnie te myśli. Niechaj nie wypowiadam ich w złą godzinę. Chciałem w domu spać, ale alarm lotniczy zerwał mię z łóżka i zaniósł do koszar. Właśnie teraz wróciłem. Już jest 2-go września. Wczoraj cały dzień kopałem ze strzelcami rowy przeciwlotnicze. Dziś kończy się trzeci dzień mobilizacji. Pracę skończyłem o 11 i ½ w nocy. Teraz nareszcie wypocznę. Ale zdaje się, że jutro wyjazd. Wyjazd w nieznane… Wagon kolejowy. Przemyśl, 3 IX. Nareszcie! Nareszcie jestem w wagonie kolejowym. Nareszcie jadę na front. Lecz gdzie? Czy w stronę Brzeska? Skończone męki mobilizacji w koszarach. Wypłynął człek na powietrze. Jadę na wojnę bić się tak, jak nas uczono. Przemyśl żegnał nas łzami przechodniów, niebiosa ulewą. A my weseli, pogodni duchem, z lekkim sercem maszerujemy na dworzec. Może gdzieś w jakimś zakamarku duszy drżenie, lęk, a przynajmniej dziwny niepokój, lecz nic to wobec doniosłości chwili bieżącej. Gdy przechodziłem koło domu, wszyscy na balkonie żegnają mnie. Ja uśmiechnięty, a oni... Och, nie chcę patrzeć. Łzy z oczu leją. Nie chcę patrzeć na ich ból. Nie mogę zrozumieć przyczyny ich płaczu. A jednak boję się, że i mnie wnet łzy z oczu trysną. Naraz Tatuś wychodzi do mnie. Chce się pożegnać ze mną. Ja znikam. Nie chcę, nie mogę patrzeć na twarz Jego. Teraz dopiero rozumiem przyczynę łez; teraz wiem, po co przyszedł; widzę Jego twarz, odczytuję ból na zoranej trudami życia twarzy. Rozumiem Go. Wszak zna srogości wojny… (ojciec Floriana, Kazimierz, był zawodowym podoficerem w Armii Monarchii Austro-Węgierskiej, brał udział w I wojnie światowej – przyp. J.F.) Lepiej niż ja rozumie i wie, co mnie i Tadka czeka tam, hen, gdzieś na froncie. To już drugi Jego syn idzie w pole na śmierć zawsze przygotowany. Da Bóg – wróci; nie zechce – zginie. A przecież wychowanie takich młodzieńców niemało Go trudów kosztowało; nieraz odjęło mu najsmaczniejszy kęs jadła od ust. Już jesteśmy na stacji gotowi do odjazdu. Śpimy na ławach w towarówce, gdzie i kto jak może. Jako komendant wagonu muszę o wszystkim pamiętać. Już teraz dochodzą nas wiadomości z frontu. Różne są one; więcej lub mniej pesymistyczne. Lecz my mamy jeszcze humory nie najgorsze. Chaos wkrada się zwolna w nasze pojęcia. Dochodzi godzina 12-sta w nocy. Pociąg rusza. Baon załadowany śpi. Więc i ja układam się, jak mogę i zasypiam. Między Dębicą a Tarnowem, 4 IX 1939 r. Jazda koleją jest coraz wolniejsza. Czas przepędzamy w skupieniu ducha, bez jedzenia, bo lotnicy nieprzyjaciela trapią nas bombami. Mijamy transporty ewakuowanych. Aż serce łka od widoku tych nieszczęśliwców. Ujrzysz i kilkumiesięczne niemowlę. Co ono komu zawiniło? W ciągu dnia lotnik zrzucił na nas około 40 bomb. Na szczęście oprócz uszkodzenia torów i linii telefonicznych nic szczególnego. Jedna tylko bomba spadła około 150 metrów od nas, nie wyrządzając nikomu krzywdy, a druga (Bóg czuwa widocznie nad nami; Dzięki Ci Boże za to) około 15 metrów, lecz nie wybuchła. Czyż to nie cud? Minęliśmy Sędziszów. Widzieliśmy pożar Dębicy, mnogość zrzuconych tam bomb. Dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Tarnowa, a potem na południe. Może zawadzimy o Brzesko? Tymczasem mrok zapadł. Z wdzięczności za ocalenie tak cudowne zaczynamy wspólną modlitwę, „Pod Twą obronę” i inne pieśni religijne, a potem dajemy upust swemu patriotyzmowi i śpiewamy „Legiony” oraz „Rotę”. Pokrzepieni na duchu, nie myśląc o ciele, układamy się do snu. Pociąg stoi długo na jakiejś stacyjce, potem w szczerym polu. W końcu rusza do Tarnowa. Trzeba spać czujnie, bo w Tarnowie może być przeładowanie. Szczepanowice ad Wojnicz, 5 IX 1939 r. Dziwne rzeczy można przeżyć w czasie 24 godzin. Można widzieć śmierć własnymi oczyma, można być przez nią nagle zaskoczonym, a potem można na nią całymi godzinami czekać. Lecz czy można potem normalnej pracy żądać od umysłu i nerwów? Jezus Maryjo! Jęki i krzyki, a równocześnie ból wzdłuż całego korpusu uczułem, gdy obudziłem się nagle wśród nocy, w wagonie kolejowym. Nim zdążyłem zmusić zaspany umysł do pracy, widzę szczątki z mego wagonu, słyszę jęki ludzkie, syk gazu czy pary, słyszę głosy w oddali, wreszcie, nie widzę nikogo z mych żołnierzy. Czuję na sobie ciężar. Z trudem wydobywam się spod zwału karabinów, tornistrów i desek. Gdyby nie hełm, miałbym głowę zgruchotaną. „Czy bomba?” – oto pierwsza myśl, która pojawiła się w mym umyśle. A potem cały szereg innych, krańcowo sprzecznych przebiega lotem błyskawic po mózgu. Równocześnie obowiązek nakazuje działać.. Co? Wyrzucać sprzęt wojenny z resztek wagonu. Wychodzę, a raczej wywalam się z wozu. Widzę drugi wóz, następny też zgruchotany. Tam też jęki. Wysyłam kilku na pomoc. Sam z kapralem wyrzucam, co mogę. Pot spływa mi z czoła. Równocześnie wzmaga się ból twarzy, biodra i nogi. Lecz nie ma czasu na rozmyślania o sobie. Co z ludźmi? Czy ocaleli, co właściwie się stało? Wreszcie zrozumiałem. Już wiem, co jest. Żaden lotnik, żadna bomba. Zwykła katastrofa kolejowa. Jechaliśmy w ostatnim wagonie. Niespodziewanie stanął nasz transport w szczerym polu. Z tyłu szedł drugi pociąg. Z powodu mgły maszynista nie widział znaków, więc wjechał na nas. I on osobiście sam został najwięcej poszkodowany. Jego lokomotywa leżała na boku, on był bardzo ciężko ranny. Nasz transport cały, prócz dwóch ostatnich wozów, z których zostały tylko strzępy. I Bóg miłosierny znów miał nas w swej opiece, gdyż zaledwie kilku zostało lekko rannych, w tym dwóch z mojego plutonu. Przesiedliśmy się do innych wagonów i jazda dalej. Mamy zaledwie około 10 km do Tarnowa. Była godzina 2 w nocy. W Tarnowie wysiedliśmy i na piechotę około godziny 10 rano wyruszyliśmy na Koszyce Wielkie, Małe, do Pleśnej, a potem Szczepanowic. Nic dalej nie jemy. Nie ma czasu, bo lotnik stale gnębi nas bombami. Wreszcie w nocy dochodzimy nad Dunajec. Kopiemy doły strzeleckie; mamy się tu bronić. Stanowiska nasze są vis a vis Wojnicza. Pracy przyświecają pożary Wojnicza. Co słychać teraz w Brzesku? Czy rano pójdziemy do przeciwuderzenia i dojdziemy do Brzeska? Czy będę mógł powiedzieć kiedyś, że broniłem tego miasta? Noc głęboka. Prace w toku. Niektórzy już pracę skończyli, niektórzy śpią. Dowiedziałem się o pomyślnych walkach naszych oddziałów. Więc gdy już świta, gdy niemal wszyscy śpią, ja rozmyślam: czy i jak zaczniemy wojnę.” 1 września 1939 roku jako dowódca plutonu pontonowego Florian Filip wyruszył na front z pozostałymi jednostkami tworzącymi 38 Pułk Piechoty. W kampanii wrześniowej pułk ten walczył w składzie 24 Dywizji Piechoty, wchodzącej od 2 września w skład Armii „Karpaty”, która miała za zadanie obronę dolnego Dunajca od Tarnowa po Zakliczyn w celu utworzenia drugiej linii obronnej na zapleczu cofającej się Armii „Kraków”. Od samego rana 6 września dywizja prowadziła ciężkie walki, odrzucając natarcie niemieckiej 4 Dywizji Lekkiej pod Wróblowicami. Tego samego dnia, czyli 6 września, ojciec dostaje się do niemieckiej niewoli, do której został wzięty w rejonie mostu na Dunajcu w Łukanowicach koło Wojnicza. Wraz z innymi towarzyszami niedoli został umieszczony w obozie dla jeńców wojennych w Krakowie. 13 października 1939 roku zdołał zbiec z obozu. „Placówka ZWZ-AK Brzesko (kryptonim: Barbara, Bożywój), formowana w pierwszych tygodniach i miesiącach okupacji, poza samym miastem objęła też okoliczne wsie: Słotwinę, Brzezowiec, Jasień, Okocim, Jadowniki i Porębę Spytkowską. (…) Placówkę dotknęła fala aresztowań 1941 roku, rozbijając dotychczasowe struktury i więzi. Odbudowa nie należała do prostych, wobec nasilającej się niemieckiej, a niestety również i polskiej inwigilacji, donosów itp. Odbudowę placówki prowadził por. Florian Filip ps. „Krab”, „Poraj”. Wiele wsparcia udzieliło mu środowisko miejscowe, w tym rodzina Wojsów.[1]” Florian Filip zmarł w 1991 roku. Jacek Filip Źródła:
[1] Jacek Chrobaczyński W latach wojny i okupacji niemieckiej (1939-1945), [W:] Brzesko Dzieje miasta i regionu, Opracowanie zbiorowe pod redakcją Feliksa Kiryka i Jana Lacha, str. 659, Brzesko 2006.
Od admina: O działalności konspiracyjnej Floriana Filipa na terenie Brzeska przeczytać można w artykule Jacka Filipa Mój ojciec "Krab" vel "Poraj"
|